D. B. Foryś "Tylko umarli mogą powstać" - ROZDZIAŁ PIERWSZY


Uwaga! To trzeci tom powieści. Jeśli nie czytałeś wcześniejszych tomów, ostrzegam przed spoilerami.

ROZDZIAŁ 1

Stara przerdzewiała furtka wydała z siebie piskliwy dźwięk. Weszliśmy na betonową ścieżkę obrośniętą po obu stronach gęstym żywopłotem. Na jej końcu stała odludna, nawiedzona rezydencja, już stąd wyglądająca na porządnie naznaczoną przez płynący czas. Gdybym była tu sama, za nic nie weszłabym do środka. Nawet ja miałam swoje granice!
– To na pewno tutaj? – Kilian z rezerwą spojrzał na ledwo trzymające się na zawiasach drzwi. Jego kwaśna mina wyraźnie dawała do zrozumienia, że też wolałby tam nie zaglądać. – Sprawdź jeszcze raz.
– Tchórz – zażartowałam z niego, jednak posłusznie wyjęłam skrawek papieru, by się upewnić, czy przybyliśmy pod właściwy adres. Niestety, ku mojemu niezadowoleniu, numer na tabliczce idealnie pasował do cyfr zapisanych w notatkach. Nie było odwrotu. – To tu. Możesz zaczekać, jeśli chcesz.
– Nie. Nie puszczę cię samej. – Wziął głęboki wdech. – Ale za to jesteś mi winna cholernie przyjemne, długie wakacje. – Zachęcająco poruszył brwiami.
No tak. Od powrotu z Podziemi Kilian nie mówił o niczym innym jak o wycieczce na Maui. Opowiadał o niej do znudzenia, dzień w dzień przekonując, że na to zasłużyliśmy. Jasne, miał trochę racji. Od dawna nie spędzaliśmy czasu z dala od tego ciągłego chaosu, lecz wyjechanie i zostawienie wszystkiego za sobą nie należało teraz do moich priorytetów. Mimo to on wciąż nie dawał za wygraną…
– Polecę z tobą, obiecuję – powiedziałam. – Ale jak już się uspokoi. To nie jest moment na wyjazdy.
– Jeszcze zmienisz zdanie, zobaczysz – popsioczył, ruszając w kierunku domu.
Poszłam za nim. Wiatr wprawił w ruch zalegające na ziemi liście. Ich szelest połączony ze srebrnym blaskiem księżyca i hałasującymi do później nocy wronami sprawił, że oblał mnie zimny pot. Chłód grudniowej nocy oraz szumiące drzewa automatycznie przywołały dreszcze. Objęłam się ramionami, następnie przyspieszonym krokiem zmniejszyłam odległość dzielącą mnie od werandy. 
Pokonałam parę kamiennych stopni i dołączyłam do Kiliana przy drzwiach. Przełknęłam ślinę, łapiąc za klamkę. Otwarte.
Weszliśmy do holu. Włączyliśmy latarki, aby oświetlić nimi skąpane w mroku wnętrze, wtedy ich światła wypaliły dziurę w ciemności. Na powitanie zastaliśmy przybrudzone sadzą ściany, skrzypiącą pod butami podłogę oraz ozdobione kunsztownie wykonaną balustradą schody na wyższe piętro. Przeszliśmy dalej. Podarte zasłony w oknach, pokryte grubą warstwą kurzu meble, jak również panujący tu ziąb zaowocowały tym, że powoli zaczynałam żałować swojej decyzji. Gdybym tylko miała jakąś alternatywę…
– Zapamiętaj tę chwilę, kochanie, żebyś potem nie mówiła, że nigdy cię nie zabieram w żadne ładne miejsca – oznajmił Kilian takim tonem, że mimowolnie się roześmiałam.
Niestety wesoły nastrój szybko prysnął, gdy nabrałam powietrza, wspominając grafitowe niebo rozświetlone setkami iskierek, które mogły oznaczać wyłącznie jedno – zniszczenie Poczekalni oraz wypuszczenie z niej całej zgrai cierpiących istot. 
Po konfrontacji z Amalekitami demony zniknęły w Podziemiach, gdzie odprawiły rytuał zaklęcia dusz Jeźdźców w ciałach naznaczonych, po czym wróciły parę tygodni później, ciesząc się z wygranej. Wszyscy mieliśmy wtedy nadzieję, że to koniec naszych problemów. Byliśmy pewni, że pokrzyżowaliśmy plany Ammonitów na odkrycie recepty na wypuszczenie Sodomy i Gomory z niewoli, jednak prędko się okazało, w jak ogromnym trwaliśmy błędzie.
Dzień powrotu Kiliana z piekielnych czeluści, gdy upajaliśmy się sobą, nie myśląc o jutrze, był również dniem otwarcia Poczekalni. Jej wrota uchyliły się na moment, a na świat powróciła niewiadoma liczba zapomnianych istnień. 
Od pamiętnej chwili minął już ponad miesiąc, tymczasem wciąż nie zdołaliśmy natknąć się na żadne z nich. Nie wiedzieliśmy, kto tak naprawdę stamtąd uciekł, bo wszyscy zapadli się pod ziemię. Nie trafiliśmy na trop Ammonitów, Sodomy i Gomory ani Remiela, choć mieliśmy pewność, że wrócił, bo kiedy po tygodniu oczekiwania wpadliśmy na genialny pomysł, żeby odwiedzić cmentarz i sprawdzić, czy jego ciało nadal tam spoczywa, zastaliśmy jedynie rozkopany grób. Nawet przez myśl mi nie przeszło, by zająć się tym wcześniej, więc pierwszym, czego Remi zasmakował po przebudzeniu, nie było świeże powietrze, lecz swąd dębowych desek własnej trumny, którą musiał pokonać, aby wyjść na powierzchnię.
Wyobrażacie sobie takie powitanie? Nic dziwnego, że nie szukał z nami kontaktu.
– Chodźmy tędy. – Kilian skierował światło latarki na zaciemniony korytarz, tym samym wyrywając mnie z zamyślenia.
Zrobiłam krok w stronę demona, a wtedy coś stuknęło. Skóra zjeżyła mi się na karku. Z przerażeniem wsłuchiwałam się w dobiegające z oddali echo zrozpaczonego kobiecego płaczu, przerywanego upiornym męskim śmiechem.
Ja pierdolę kurwa twoja mać!
Dygocząc ze strachu i wrzeszcząc wewnętrznie, ścisnęłam ukryty w kieszeni świstek papieru, by sobie przypomnieć, dlaczego tu przyszłam. Była to fotografia albo raczej mało wyraźny kadr z kamery miejskiej, przedstawiający rozmytą postać. W niedużym stopniu odnalazłam w niej podobieństwo do Remiela, choć równie dobrze mógł to być przypadek. Z pewnością nie takiej wskazówki oczekiwałam, niestety to wszystko, co do tej pory udało mi się uzyskać. Zdjęcie zostało zrobione niedaleko stąd, a jako że Remi był medium, poszukiwanie go w nawiedzonym domu wydawało się oczywistym wyborem.
Ruszyliśmy w głąb korytarza, mijając po drodze otwarte pomieszczenia, aż dotarliśmy do jedynych zamkniętych drzwi. Otworzyliśmy je i weszliśmy do małej salki rozjaśnionej bijącym od okien blaskiem księżyca. Znajdował się w niej okryty gęstą pajęczyną kredens, sfatygowany stół oraz zestaw równie rozklekotanych krzeseł. To wszystko. Po Remim nie było śladu. Firanki powiewające na przedostającym się przez szczeliny w oknach wietrze zdawały się jedyną oznaką życia w tej scenerii rodem z horroru. Przynajmniej do czasu, bo nagle w powietrzu rozniósł się dźwięk rytmicznego kołatania. Zadrżałam.
– Sprawdzimy górę? – spytałam, siląc się na spokojny ton. Kilian wyglądał na tak samo zaniepokojonego jak ja. Zbladł i napiął mięśnie, jakby się obawiał, że w każdej chwili coś mogło nas zaatakować.
– Byle szybko – mruknął niechętnie. – Potem spadamy.
Przyspieszyliśmy, idąc w dół korytarza. Z łomoczącym sercem przemknęłam przez siedlisko zjaw, uparcie ignorując stukania i jęki, byleby tylko dotrzeć do holu.
Niestety ciemność nie działała na naszą korzyść. Byliśmy mniej więcej w połowie drogi, gdy niespodziewanie grunt zaczął usuwać się nam spod stóp. Stawiając ciężkie kroki, musieliśmy naruszyć spróchniałe i przeżarte przez korniki deski podłogowe, bo zatrzeszczały, zaskrzypiały, po czym razem z nimi runęliśmy piętro niżej.
Upadłam plecami na beton, pogrążając się w ciemności. Siła uderzenia zaparła mi dech. Kilian mną potrząsnął. Chyba na moment straciłam przytomność, ponieważ jego głos z trudem docierał do najdalszych zakamarków mojego umysłu. 
Zamrugałam. 
– Nic mi nie jest – wydusiłam. Wokół mnie roiło się od kłębów kurzu i odłamków drewna. Zakaszlałam, mrużąc oczy. – Z tobą w porządku?
– Tak. – Wstał i otrzepał spodnie, następnie podał mi rękę.
Złapałam za nią, rozglądając się dookoła. 
Zdawało się, że wylądowaliśmy w piwnicy. Staliśmy pośrodku spiżarni lub czegoś, co mogło nią kiedyś być. Przy ścianach ustawiono wypełnione słoikami regały, zwisały z nich też przywiązane pęki suszonych ziół. Gdzieniegdzie leżały także puste worki po produktach spożywczych. Natomiast w jednym z kątów dostrzegłam ubrudzony śpiwór, opakowania po konserwach oraz plastikowe butelki po wodzie.
– Widzisz to? Ktoś tu sypiał. – Wskazałam dłonią porozrzucane rupiecie. – Myślisz, że to on?
– Możliwe – bąknął, wzruszając ramionami. Popatrzył wokół, podszedł do szafek, zaczął je przeglądać i szukać jakiejś wskazówki. Chyba jej nie znalazł, bo zaraz kopnął puszkę po jakimś gazowanym napoju. Sięgnął jeszcze na półkę, zdjął z niej pogniecione pudełko, po czym odłożył je na miejsce, gdy okazało się puste. – Ale nawet jeśli, już go tutaj nie ma – stwierdził wreszcie. – Wynośmy się stąd.
Kilian pociągnął mnie do usytuowanych między półkami drzwi, skąd przedostaliśmy się do prowadzących na górę, wąskich schodów. Nie trafiliśmy jednak z powrotem do domu. Przejście wyprowadziło nas do ogrodu. Przed nami rozciągały się rzędy uschniętych krzewów, pomiędzy którymi – w centralnym punkcie – stał trzepoczący na wietrze, sfatygowany strach na wróble. 
Na jego widok oboje aż podskoczyliśmy. Tego było za wiele na nasze zszargane nerwy.
– Przypomnij mi, dlaczego ja się w ogóle z tobą spotykam? – wychrypiał demon.
– Długie nogi, kochanie – szepnęłam. – I cycki.
Zaśmiał się, mocno mnie przytulając.
– Powtarzaj mi to, proszę, raz na jakiś czas.

***

Podkręciłam ogrzewanie na maksimum, kiedy Kilian wyjeżdżał z podjazdu. Spotkanie z duchami wyziębiło mój organizm do cna. Czułam się tak, jakby temperatura na dworze nagle spadła o kilkadziesiąt stopni, a było to niemożliwe, nawet pod koniec roku. 
– Jakieś kolejne, genialne pomysły? – spytał Kilian, gdy jechaliśmy wzdłuż ulicy. – Czy dasz już sobie spokój? Moim zdaniem Remiel wcale nie chce zostać znaleziony.
– Tego nie wiesz. – Umieściłam skostniałe dłonie w strumieniu ciepłego powietrza i potarłam nimi o siebie. Musiałam się rozgrzać. – Poza tym jego wiedza może nam się przydać.
– Znajdzie nas, kiedy będzie na to gotowy – odparł lakonicznie. – Szukanie go na siłę nie ma sensu. Tracimy tylko czas.
– Jesteś zły? – Zmarszczyłam brwi.
– Nie no skąd – prychnął.
– Dlaczego? Co znowu zrobiłam nie tak?
– Ty? – Łypnął na mnie z ukosa. – Nic…
Rany boskie… co ja z nim mam?!
Prowadził, więc ostrożnie przysunęłam się bliżej i pocałowałam go w policzek. Nie oderwał wzroku od drogi ani na sekundę. Delikatnie przeczesałam jego włosy, chcąc tą metodą wymusić na nim jakąś odpowiedź, ale i to nie poskutkowało. Wciąż patrzył przed siebie, poruszał szczęką oraz wolno oddychał, jakby próbował zachować spokój.
Objęłam go za szyję, skubiąc zębami płatek ucha. Wyczułam przyspieszone tętno Kiliana, zachwiany rytm serca i zagubioną kontrolę nad emocjami, jednak odwzajemnił pieszczoty dopiero wtedy, gdy pomału zawędrowałam opuszkami do wybrzuszenia jego spodni. Zjechał na pobocze, po czym posadził mnie sobie na kolanach.
Nadal był nadąsany. Odgadłam to po sposobie, w jaki dotykał mojego ciała. Robił to mocno i nachalnie, wręcz zaborczo, mimo to mogłam w tym także odnaleźć palące pożądanie oraz potrzebę intymności. Byliśmy ze sobą związani tak bardzo, że choćbym chciała, nie zdołałabym tego wytłumaczyć.
Większość życia spędziłam sama. Lata mijały, a ja nieprzerwanie udawałam, że to właśnie samotność jest źródłem mojej siły. Miewałam romanse, przelotne zauroczenia, niekiedy dłuższe i bardziej zażyłe związki, ale nie znajdowałam w tym wszystkim szczęścia. Tęskniłam za więzią, którą potrafiłam sobie wyobrazić, lecz której za nic nie umiałam stworzyć. Szukałam, pragnęłam oraz marzyłam, że kiedyś jej zaznam, niestety bezustannie znajdowała się poza zasięgiem. Nieuchwytna i nierealna do czasu, aż spotkałam Kiliana. Wówczas odkryłam miłość. Uczucie tak burzliwe, imponujące, obezwładniające, niepohamowane i przerażające, że chwilami myślałam, że spłonę od intensywności, z jaką wypełniało mój świat. Uczucie tak bezgraniczne, że nie zniszczyła go nawet śmierć. Nie zamieniłabym sekundy z nim na wieczność z kimś innym.
Dlatego teraz, wtulając się w jedynego mężczyznę, który nauczył mnie kochać, spijałam jego gorące pocałunki oraz czciłam choćby przelotny dotyk, bo oznaczał, że on również darzył mnie uczuciem. A o wiele bardziej wolałabym utracić tę miłość, niż nigdy jej nie zaznać. Dodawała mi skrzydeł!
Wczoraj byłam człowiekiem, dziś jestem demonem, jutro będę aniołem.


0 Komentarze