Margaret Rogerson „Magia Cierni” - ROZDZIAŁ PIĄTY


Premiera powieści Margaret Rogerson „Magia Cierni” już dzisiaj! Moją recenzję znajdziecie tutaj, a tymczasem zapraszam na piąty rozdział:

5

– TO SZALEŃSTWO. DZIEWCZYNA nic nie zrobiła. Wiesz, że jest niewinna…
– Tego nie wiem, mistrzu Hargrove – odparł strażnik Finch. – Tylko dwie osoby miały styczność z Księgą oczu, odkąd pojawiła się w Summershall. Teraz jedna z tych osób nie żyje. Powiedz mi, dlaczego Scrivener nie leżała w łóżku, kiedy malefikt wyrwał się na wolność?
Hargrove zaśmiał się z niedowierzaniem.
– Naprawdę sugerujesz, że Scrivener miała z tym coś wspólnego? Że dopuściła się sabotażu grymuaru ósmej klasy? To niedorzeczne. Czemuż niby miałaby zrobić coś takiego?
– Znaleziono ją bez pozwolenia poza biblioteką, z mieczem dyrektorki.
– Który dyrektorka zapisała jej w testamencie, na miłość boską! Teraz jest własnością Scrivener…
Elisabeth zamrugała. Leżała pod cienkim, szorstkim kocem w obcym łóżku. Nie, nie w łóżku, na pryczy. Zmarzły jej palce u nóg; stopy wystawały spod koca. Kamienna ściana przed nią nie była ścianą jej pokoju, a kłótnia pomiędzy Finchem i Hargrove’em nie miała żadnego sensu.
– Dyrektorka nie miała przy sobie swoich kluczy – warczał Finch. – Znaleźliśmy je przy wejściu do krypty. Ktoś je zabrał. Tylko Scrivener tam była. Wieczorem bibliotekę zabezpieczono – nikt inny nie mógłby dostać się do środka.
– Z pewnością jest jakieś wytłumaczenie. – Jeszcze nigdy nie słyszała w głosie Hargrove’a takiego zdenerwowania, nawet po incydencie z wszami książkowymi. Na wpół pogrążona we śnie, wyobraziła go sobie gestykulującego jak podczas wykładów, wymachującego wątłymi, starczymi dłońmi, jakby dyrygował orkiestrą. – Musimy zbadać tę sprawę – powiedział. – Porozmawiać ze Scrivener, posłużyć się logiką, aby zrozumieć, co się stało zeszłej nocy.
– Wysłałem już raport do Magisterium. Bezcenny grymuar uległ zniszczeniu i czarownicy będą chcieli, żeby ktoś za to odpowiedział. Oni wyduszą z niej prawdę, w ten czy inny sposób.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza.
– Proszę, rozważ to jeszcze. – Głos Hargrove’a był stłumiony, bardziej odległy, jakby mistrz był zmuszony się wycofać. – Dyrektorka ufała Scrivener, nawet ją kochała, a obaj wiemy, że nie była zbyt uczuciowa. To z pewnością musi coś znaczyć.
– Owszem. To znaczy, że dyrektorka pokochała niewłaściwą osobę i przypłaciła swój błąd życiem. Możesz odejść, Hargrove.
– Strażniku Finch…
– Dyrektorze – poprawił Finch. – Jeśli zapomniałeś, gdzie twoje miejsce, Hargrove, mogę bez problemu znaleźć ci inne.
„Dlaczego Finch nazywa siebie dyrektorem?”.
Elisabeth w końcu zdołała się rozbudzić i zalała ją fala wspomnień. Popiół. Dzwony. Strażnicy otaczający ją z mieczami w dłoniach, Finch wynurzający się spośród nich i chwytający ją za ramię. Powlókł ją schodami na dół i wtrącił do tej celi. Przypomniała sobie gniew wykrzywiający jego ospowatą twarz w blasku pochodni i wilgoć lśniącą na jego policzkach.
W jednej chwili pożałowała, że się obudziła. Bolał ją każdy centymetr ciała. Sińce na plecach i ramionach pulsowały bólem, a żebra z każdym oddechem wbijały jej się w płuca. Jednak o wiele gorsze od bólu było zrozumienie tego, co właśnie usłyszała.
„Wini mnie za to, co się stało. – Nie spodziewała się, że zostanie okrzyknięta bohaterką, ale coś takiego? – A jeśli to on jest teraz dyrektorem…”.
Przygryzając od środka policzek, zmusiła się, aby usiąść. Przycisnęła do piersi szorstki koc, stwierdzając, że wciąż ma na sobie koszulę nocną, sztywną od zaskorupiałego atramentu i poplamioną jej własną krwią. Rozejrzała się i nie dostrzegła Hargrove’a, ale Finch stał za zakratowanym wejściem do celi, wpatrując się w głąb korytarza z zaciętym wyrazem twarzy. Na ścianie za nim płonęła pojedyncza pochodnia, sprawiając, że do wnętrza celi padał jego długi, złowrogi cień. Próbowała zrozumieć ostatnie wspomnienie z zeszłej nocy. Dlaczego miał wilgotną twarz? Przecież nie padało.
Nagle to do niej dotarło.
– Kochałeś dyrektorkę – wyrwało jej się z ust.
Jej głos zabrzmiał jak cichy chrobot, ale Finch odwrócił się gwałtownie, jakby rzuciła w niego obelgą.
– Cicho bądź, smarkulo.
– Proszę – nalegała. – Ja też ją kochałam. Musi mnie pan wysłuchać. – Słowa polały się, jakby w jej wnętrzu pękła jakaś tama. – Ktoś inny wypuścił Księgę oczu ostatniej nocy. Zeszłam na dół i…
Gdy rwącym się głosem zaczęła swoją opowieść, dłoń Fincha powędrowała w stronę rękojeści miecza. Ścisnął skórzany uchwyt, aż ten zatrzeszczał. Elisabeth zająknęła się i umilkła.
– Wciąż opowiadasz kłamstwa – stwierdził. Jego oczy lśniły w blasku pochodni jak para czarnych żuków. – Wciąż sprawiasz kłopoty. Oczekujesz, że ci uwierzę po wszystkich twoich wybrykach?
– Mówię prawdę – odparła, modląc się w duchu, aby dostrzegł szczerość na jej twarzy. – Nie może mnie pan odesłać do czarowników. To czarownik zrobił to wszystko.
– Bądź łaskawa wyjaśnić, dlaczego czarownik miałby uwalniać grymuar, wiedząc, że zostanie zniszczony? Teraz te zaklęcia przepadły. Nie ma szans, żeby je odzyskać, a to wielka strata dla wszystkich czarowników. 
Miał rację. Żaden czarownik nie miał powodu, żeby zrobić coś takiego. Ale wiedziała, co się wczoraj stało, i gdyby tylko on jej uwierzył…
– Zeszłej nocy coś było nie tak – rzuciła szybko, chwytając się tego wspomnienia. – Oprócz dyrektorki żaden ze strażników nie robił obchodu. Nie widziałam nikogo na korytarzach. To musiało być jakieś zaklęcie. Może pan sprawdzić dzienniki, wypytać strażników. Ktoś jeszcze musiał coś zauważyć.
– Kłamstwa, same kłamstwa. – Z satysfakcją splunął na podłogę przed celą.
Elisabeth ogarnęło przerażenie. Poczuła się, jakby zapuściła się w ciemny las i nagle zdała sobie sprawę, że zgubiła się, nie mając nadziei, że znajdzie drogę. Finch nigdy jej nie uwierzy, bo nie chce jej uwierzyć. Jej wina była najlepszym prezentem, jaki kiedykolwiek otrzymał. Dyrektorka postanowiła obdarzyć uczuciem Elisabeth a nie jego, a teraz w końcu miał sposobność ją za to ukarać.
– Idiotka z ciebie – mówił właśnie. – Zawsze tak uważałem. Irena nigdy mnie nie słuchała, upierała się, że masz potencjał, ale ja wiedziałem, że nie byłaś warta wiktu i opierunku, już kiedy byłaś małym oseskiem, wypełniającym bibliotekę swoimi wrzaskami.
Irena. Czy tak miała na imię dyrektorka? Zginęła, zanim Elisabeth zdążyła je poznać.
– Mówię prawdę – szepnęła znowu. Piekła ją twarz, oblana rumieńcem wstydu. – Poczułam w bibliotece zapach czarów. Ten podobny do spalonego metalu. Eteryczne spalanie. Przysięgam.
Skrzywił drwiąco wargi.
– A skąd niby znasz ten zapach?
– Ja… zeszłej wiosny, gdy… – Ugryzła się w język, czując mdłości. Gdyby wyjaśniła, że zakradła się do czytelni i rozmawiała z magistrem, tylko pogorszyłaby sprawę. Spuściła wzrok i potrząsnęła głową. – Po prostu to wiem – dokończyła słabym głosem.
– Bez wątpienia wyczytałaś w jakimś grymuarze – warknął – którego nie powinnaś była czytać, pakując sobie do głowy słowa demonów. Zadajesz się z demonami, smarkulo? Może zaczęłaś się parać czarnoksięstwem i stąd o tym wiesz?
Cofnęła się na łóżku, aż uderzyła plecami o ścianę.
– Nie! – krzyknęła. Jak mógł ją oskarżać o coś takiego? Złożyła śluby, tak samo jak on. Gdyby je złamała, próbując czarów, nigdy nie zostałaby strażniczką i już nigdy więcej nie pozwolono by jej postawić stopy w Wielkiej Bibliotece.
– Wkrótce się o tym przekonamy. – Odwrócił się, zabierając pochodnię ze ściany. – Słyszałem, co Magisterium robi ze zdrajcami. Ich przesłuchania są gorsze niż tortury. Kiedy z tobą skończą, smarkulo, nie będziesz w stanie nawet zamiatać podłogi w bibliotece. – Światło zaczęło się oddalać, unosząc ze sobą jego cień.
Elisabeth wyplątała się z koca i podeszła chwiejnie do drzwi celi, chwytając za pręty.
– Przestań nazywać mnie smarkulą! – zawołała za Finchem. – Jestem nowicjuszką!
Na moment zapadła okropna cisza.
– Doprawdy? – zapytał Finch nieprzyjemnym, pełnym rozkoszy głosem.
Pochodnia odpłynęła, pozostawiając ją w ciemności. Powoli sięgnęła po klucz wiszący jej na szyi, klucz, którego nie zdjęła od trzech i pół roku, odkąd dostała go od dyrektorki. Jej dłoń chwyciła tylko powietrze.

***

Kolejne dni zlewały się ze sobą. Lochy Wielkiej Biblioteki znajdowały się głęboko pod ziemią, z dala od promieni słońca, i była tu całkiem sama. Leżała na pryczy, wsłuchując się w szmery przemykających szczurów i wszy książkowych, wdzięczna za ich towarzystwo. Bez nich celę wypełniała gęsta, dusząca cisza, dręcząca jej wyobraźnię dziwnymi wizjami.
Finch już więcej jej nie odwiedził; mistrz Hargrove również się nie pojawił. O stałych porach korytarz zalewało światło pochodni i przychodził strażnik, aby przepchnąć pod drzwiami celi tacę z jedzeniem. Czasami otwierał drzwi i wymieniał stojące w kącie wiadro na nieczystości. Zawsze był to ten sam strażnik. Z początku próbowała go ubłagać, ale on jej nie słuchał. Spojrzenia, które jej rzucał, dowodziły, że wierzył w to, co mówił mu strażnik – dyrektor – Finch.
„Że jestem zdrajczynią – pomyślała – i morderczynią”.
Rozpacz otępiła jej umysł, a żal zalewał ją niekończącą się falą. Nigdy nie przypuszczała, że dyrektorka ją kochała. Z pewnością nie na tyle, żeby zostawić jej Zabójcę Demonów, swój największy skarb. Elisabeth chciałaby przekazać tę wiedzę sobie z przeszłości i zrobić wszystko inaczej. W końcu miała dowód, że dyrektorka zawsze w nią wierzyła, jednak nadszedł on zbyt późno i zapłaciła za niego zbyt drogo.
Podczas gdy dni mijały i osuszały łzy, ona obsesyjnie przeczesywała w myślach wspomnienia ataku, usiłując dojść do tego, co dokładnie się wydarzyło. Trudno było jej sobie wyobrazić, że dyrektorka dała się wziąć z zaskoczenia, ale wszystkie dowody wskazywały na to, że padła ofiarą czarnoksięskiej zasadzki. Czarownik ukradł jej klucze i zszedł do krypty, a tam uwolnił Księgę oczu. Nikt mu w tym nie przeszkodził, bo użył zaklęcia, żeby… co właściwie?
Żeby zesłać na resztę biblioteki czarodziejski sen. To właśnie miała na myśli Księga oczu, kiedy jej powiedziała, że obudziła się, podczas gdy wszyscy inni spali. Katrien zwykle miała lekki sen, a jednak nawet szarpanie za ramię nie zdołało jej wybudzić. Tylko dyrektorka musiała czuwać i być sama, żeby czarownik mógł odebrać jej klucze…
Ale jak udało mu się w ogóle dostać do biblioteki? Wszystkie zamki zrobiono z czystego żelaza i nie można ich otworzyć magią.
To bez znaczenia. Znalazł jakiś sposób. A teraz Elisabeth miała zostać oddana czarownikom, podczas gdy któryś z nich mógł być sabotażystą, czekającym na okazję, aby wyeliminować niewygodnego świadka. W Magisterium nie czekała na nią sprawiedliwość, tylko śmierć.
Zaśmiała się dziwnym, nieprzyjemnym śmiechem, ledwie przypominającym jej własny głos. Strażnik, który właśnie zjawił się z codziennym posiłkiem, spojrzał na nią podejrzliwie, wsuwając tacę pod drzwi.
„Myśli, że oszalałam”.
Kiedy ciemność na nowo wypełniła celę, sącząc się z kątów jak woda wlewająca się na pokład tonącego statku, zastanowiła się, czy miał rację. Wydawało się, że to reszta świata oszalała, a nie ona – ale jeśli tylko ona była tego zdania, to czy mogła rzeczywiście uważać się za normalną?
Siniaki na ramionach, które widywała czasami w blasku pochodni, przeszły z głębokiego fioletu w plamy niezdrowej żółci. W świecie powyżej upłynął tydzień. Każdy dzień mijał jej tak samo, aż pewnego razu brona uniosła się ze zgrzytem ocierającego się o kamień żelaza i w korytarzu zadudniły kroki dwóch par butów zamiast jednej.
Elisabeth wiedziała, co to oznacza: czarownicy w końcu po nią przyszli.


Powieść wydana przez:

0 Komentarze