Melissa Darwood "(Nie)zdobyta" - RECENZJA


Góry potrafią złamać psychikę i ciało, ale to ludzie jako jedyni są w stanie złamać serce.

Dziś przychodzę do Was z recenzją niesamowitej książki, która wciągnęła mnie jak wir rzeczny, bardzo niebezpieczny. Zarwałam dla niej nockę, czytać kończyłam pod biurkiem w pracy, pochłaniając sercem i oczami każde zdanie. Dawno nie czytałam czegoś tak dobrego, zabawnego i naszpikowanego wiszącym w powietrzu pożądaniem. O jakiej powieści mowa? (Nie)zdobyta Melissy Darwood całkowicie zdobyła moją miłość. CHCĘ WIĘCEJ, DUŻO WIĘCEJ!

Nazywamy ją „polską górą”, bo do tej pory stanęło na niej czternastu Polaków, ale nikt nie dokonał tego zimą. Czogori w zimowej odsłonie jest niezdobyta. 

Miotam się i zastanawiam, od czego by tu zacząć, żeby jak najlepiej przekazać Wam niesamowitość tej powieści. Zacznę więc od sprawy oczywistej – Jeremi „Iniemamocny” Janson, w skrócie JJ. Kochani, co to jest za facet! Przystojny, umięśniony, zabójczo tajemniczy, słodki, opiekuńczy, dobry i do tego piekielnie pewny siebie. Niejedna kobita straciłaby dla niego głowę (i zapewne tez kilka części garderoby). Jeremi na co dzień zajmuje się wycinką drzew oraz pracami na wysokościach, zarabiając w ten sposób na spełnianie marzeń. Jest himalaistą, a jego największe pragnienie to zdobycie szczytu K2 zimą. Samemu. Bez pomocy.

Jestem w takim szoku, że brak mi słów. JJ jest naprawdę wysportowany. Mięśnie jego rąk są napięte, na wnętrzu przedramion pojawiają się uwypuklone żyły. Wygląda zjawiskowo – zwinny jak lampart, szybki jak gepard. Nie mogę oderwać od niego oczu.

Julia tymczasem jest dziennikarką w powoli sięgającej upadłości gazecie. Aby ratować się przed bezrobociem, kiedy internet pomału wykańcza czasopismo za czasopismem, postanawia napisać opartą na faktach powieść, która powali rynek wydawniczy na kolana. Jak się zapewne domyślacie, wpada na trop JJ-a i to właśnie jego historii chce poświęcić czas. Nie jest to niestety łatwe zadanie, bo obiekt jej zainteresowania stroni od rozgłosu, sławy i poklasku. Jest samotnikiem. Dzikusem.

Moje ciało spina się, jakby chroniło się przed upadkiem, z drugiej zaś strony staje się bezwładne. To jak namiastka latania. Lekki powiew powietrza, przyspieszony łomot serca, ostatnie odepchnięcie stopami i staję na materacu.

(Nie)zdobyta naszpikowana jest mnóstwem ciekawych faktów o alpinizmie. Widać, że Autorka zadbała o autentyczność, spędzając zapewne długie godziny na riserczu, co ogromnie doceniam. Jako osoba, która ze zdobywaniem szczytów ma niewiele wspólnego (dwa razy weszłam – a raczej „doczołgałam się” byłoby trafniejszym określeniem – na Masyw Ślęży na Podgórzu Sudeckim (718 m n.p.m.). Ale za to popełniłam kiedyś licencjat z turystyki i rekreacji, więc też nie powiem, żeby temat był mi całkowicie obcy) bawiłam się świetnie. Powieść pochłonęłam jednym tchem. Było zabawnie, było ciekawie, było intrygująco i romantycznie. 

Jestem zazdrosna. Oczywiście nie o Jansona, tylko o sierściucha, który szczędzi mi na co dzień takich pieszczot. Patrzę zszokowana, jak przesuwa łbem po żuchwie pokrytej króciusieńką brodą. Mruczy, pręży się. Mimowolnie zastanawiam się, jak by to było poczuć szorstki zarost Jansona na swojej twarzy, jego muśnięcia na szyi, dekolcie, nagich piersiach. Stop!

Czy trafiłam na coś, co mi się nie podobało? Mój mały minus wędruje do Julii. Kreacja tej bohaterki była z pewnością przemyślana, niestety ja jej do końca nie kupiłam. W pewnym momencie odrobinę zaczęło mnie irytować jej ciągłe marudzenie czy zrzędzenie i gdybym stała obok niej, porządnie bym nią potrząsnęła, bo czasem odnosiłam wrażenie, że zamierza zdobywać szczyty w klapkach. Na szczęście ten mały szczegół totalnie ginie na tle Jeremiego, świetnego języka, jakim napisana jest powieść, oraz wplecionych w fabułę sytuacyjnych żartów, z których chichrałam się do monitora. 

– Hej, Julka. Nie wiedziałem, że wstąpiłaś do lotnictwa. – Rechocze, podrzucając kluczyki od auta, po czym wychodzi z budynku, zanim zdążam uraczyć go bystrą ripostą.
Palant. Widzisz go i wiesz, że to taki typ, który lajkuje na Facebooku fanpejdże w stylu „Dupy, dupeczki, ciasne szpareczki”.

Cieszę się, że miałam okazję poznać (Nie)zdobytą, ponieważ jest to jedna z lepszych książek, jakie ostatnio przeczytałam. Jasne, zdarzały się tam małe potknięcia, ale nie ma powieści idealnych. Ta jednak na tyle mnie pochłonęła, że czuję, iż na długo zapadnie mi w pamięć. Dlaczego? Bo jest nieszablonowa, odważna, przesycona interesującymi faktami, porusza ciekawe zagadnienia, nie powiela utartych schematów, a daje przyjemny powiew świeżości. Poproszę więcej takich tekstów!

To było coś, czego nie da się opisać. To uczucie, kiedy ostatkiem sił wdrapujesz się na szczyt, kiedy stajesz na nogach trzęsących się od wysiłku i strachu, kiedy wiesz, że dałeś z siebie wszystko i zmusiłeś swoje ciało do maksymalnego wysiłku. Wiatr odgarnia z czoła twoje spocone włosy, chłodzi kark i mokre plecy, widzisz wokół siebie to, czego inni nie dostrzegają. I czujesz, że dokonałeś czegoś niesamowitego, że wszedłeś tam, gdzie większość nie miałaby odwagi i siły wejść. Dociera do ciebie, że możesz w życiu osiągnąć więcej, wejść wyżej, poczuć intensywniej.

Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Melissy Darwood, ale zdecydowanie nie ostatnie! Z niecierpliwością czekam na kontynuację (Nie)zdobytej, zaciskając kciuki i przebierając nerwowo nogami. Powieść polecam przede wszystkim fanom lekkiej literatury, romansów, obyczajówek z elementami podróżniczymi, entuzjastom dobrej zabawy i fabuły z humorem, oraz oczywiście każdemu, kto tylko ma ochotę oderwać się na chwilę od rzeczywistości. Mam nadzieję, że spodoba Wam się równie mocno jak mnie.

Przyjemnego czytania!

0 Komentarze