– Czekaj, ty jesteś seksuologiem-dziewicem? – Alan łapie się za brzuch i śmieje tak głośno, że spada z ławki na trawę.
Ciężko było mi się zdecydować, jakie uczucia wywoływało we mnie „Prawictwo utracone. Biorę cię za żonę” od Alicji Skirgajłło i Łukasza Juszko. Że to komedia, to na pewno. Znajdziemy w niej też sporo romansu i erotyki, a nawet szczyptę dramatu. Powieść jest reklamowana jako literatura obyczajowa, co dla mnie jest błędem, bo sięgając po książkę, człowiek spodziewa się totalnie czegoś innego. Powinno się głośno krzyczeć, że łapiemy za beczkę śmiechu, a spożywanie jakichkolwiek napojów podczas czytania jest surowo wzbronione, inaczej zdecydowanie oblejemy siebie i wszystko wokół.
No dobra, ale czy mi się podobało? A podobało!
– Tęskniłam za tobą, mój niegrzeczny jaskiniowcu – odpowiada, a następnie ciągnie mnie za rękę w stronę zaparkowanego samochodu. Biegnę za nią i w tym momencie jestem najszczęśliwszym facetem pod słońcem.
Głównym bohaterem jest Maciek, trzydziestoczteroletni seksuolog, który pomaga ludziom w pokonywaniu własnych lęków związanych z bliskością, choć sam nie potrafi pomóc samemu sobie. Na ratunek przybiega mu kuzyn – Alan. Mężczyzna zamierza zrobić wszystko, byleby jego przyjaciel dowiedział się, co to znaczy dotyk kobiety. I jeśli chodzi o kreację bohaterów, muszę przyznać, że całkiem ich polubiłam. Nie ukrywam, że obaj panowie są zdrowo pogrzani, momentami lekko przesadzali, zachowując się tak, że na miejscu ich kobiet posłałabym drani w diabły, ale w ogólnym rozrachunku nie wyszło źle. Czytało się fajnie, czasem nawet łapałam się na tym, że chciałam wiedzieć, co będzie dalej, więc wszystko na plus.
– A tyyy, za to, to nawet, tego no, jak on ma? No, ty jeża przez lejek byś wyruchał.
Co do reszty, bywało różnie. Szczególnie jeśli chodzi o redakcję i korektę, bo zdaje się, że nikt tego porządnie nie przeczytał, nie mówiąc o jakimkolwiek poprawianiu. Czasem odnosiłam wrażenie, że interpunkcja została tam dodana, żeby jakaś była, ale nikogo chyba nie interesowało, gdzie ją stawia. To przykre dla autorów, ponieważ to nie ich wina, a powieść przez to robiła się miejscami ciężka w odbiorze. Zdecydowanie jest w niej też za dużo przekleństw. Sama od nich nie stronię, ale jak widać po cytatach, trudno było wybrać coś, co ich nie zawierało. Były wszędzie, w niemal co drugiej wypowiedzi, przez co wykształcony mężczyzna niekiedy brzmiał niczym Mieciu spod budki z piwem. Minusem są też bardzo ogólnikowo opisane niektóre sceny. Miejscami aż się prosiło, żeby dać tam coś więcej, zaszaleć i pokusić się o kilka szczegółów, bo zdarzało się, że akcja leciała jak torpeda.
Ja ci, kurwa, zaraz tak poruszam ramionami, że cię zabierze stąd zakład pogrzebowy!
No dobra, pomarudziłam, a więc teraz napiszę, co sprawiło, że chciałam czytać dalej. Zdecydowanie humor powieści, a ten był nieziemski! Często śmiałam się po autobusach – ku uciesze innych podróżujących. Z góry zaznaczam, że to taki typ komedii, który nie każdemu przypadnie do gustu. Mnie przypadł i bawiłam się świetnie. Na plus zasługuje też kreacja żeńskich bohaterek. Od razu je polubiłam i uznałam za równe babki, z którymi na pewno bym się zaprzyjaźniła. Scena na porodówce – MISTRZ!
– Jestem Alan, a ty?
– Emanuel.
– Emanuela... hmm... piękne imię.
Wariat Alan też zasługuje na małe brawa. Chwilami było mi chłopa trochę żal, bo jego przygody wołały o pomstę do nieba. Było w nim też coś znajomego, że miało się ochotę zawołać: „kurczę, czy ja go przypadkiem kiedyś nie spotkałam?”. Chociaż zachowywał się jak typowy Seba, nieraz aż się prosząc o porządne manto, gdzieś pod maską hulajduszy skrywało się duże serducho. Podobały mi się także uczucia między bohaterami. Były fajnie opisane i dało się wyłapać, skąd się wzięły. Zostały zastosowane przeskoki czasowe i wszystko ze sobą współgrało. Nie czuło się, że ta miłość pojawia się znikąd. No i zakończenie. Co prawda było urwane i napisane tak, jakby się komuś gdzieś piekielnie spieszyło, ale mimo to nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Już się boję, co tam autorzy mają dla nas w zanadrzu w drugim tomie!
– Oryginał z ciebie, muszę przyznać. Ale żeś się zginął – mówi brunetka i prowadzi mnie do pokoju.
Podsumowując, spędziłam z powieścią kilkanaście przyjemnych godzin i cieszę się, że po nią sięgnęłam. Polecam ją głównie tym, którzy szukają prostej i niewymagającej lektury na wieczór, miłośnikom humoru, fanom zwariowanych bohaterów, po których można się spodziewać dosłownie wszystkiego!, a także każdemu, kto ma ochotę na moment oderwać się od rzeczywistości i zapomnieć o tym, co tu i teraz. Na zakończenie dziękuję też autorom za egzemplarz z dedykacją. Postawiłam go już sobie na półce chwały (daleko, daleko od Grey’a).
Przyjemnego czytania!
Powieść została wydana przez:
0 Komentarze