Ludka Skrzydlewska "Sentymentalna bzdura" - ROZDZIAŁ CZWARTY


4. Ostrożna

Zaspałam.
Zorientowałam się od razu, gdy tylko otworzyłam oczy. Okno mojej sypialni wychodziło na wschód i zazwyczaj wstawałam, zanim słońce padło mi na twarz. Jasne, odkąd załatwiłam sobie zwolnienie w mojej ostatniej pracy, nie musiałam budzić się skoro świt, żeby na ósmą dojechać do biura. Mimo wszystko jednak było za późno.
— Cholera — mruknęłam, wygrzebując się z prześcieradła. Oczywiście zaplątałam się w nie nogami i runęłam jak długa na podłogę. — Cholera! Tony! Dlaczego mnie nie obudziłeś?!
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, dlaczego, a odpowiedzi udzieliła mi cisza. Przecież Tony pojechał na koncert do Sheffield.
Kiedy zerknęłam na zegarek, okazało się, że jest już po dziewiątej. Przypomniałam sobie, że Henry miał przyjechać o dziesiątej i nie wyglądał na kogoś, kto ma w zwyczaju się spóźniać. Zostało mi naprawdę niedużo czasu.
Na szczęście spakowałam się już poprzedniego dnia. Wskoczyłam pod prysznic; nie zrobiłam nawet makijażu ani nie wysuszyłam porządnie włosów, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zdążyłam się tylko ubrać w to, co wybrałam na drogę — różowe spodnie dresowe i melanżową koszulkę z krótkim rękawem. Nieważne, że miałam na głowie ptasie gniazdo i pewnie podkrążone oczy z niewyspania, a poza tym jak zwykle byłam blada. Jakie to miało znaczenie wobec faceta, którego zamierzałam trzymać na dystans?
— Wejdź na górę, zaraz będę gotowa — powiedziałam przez domofon i otworzyłam Henry’emu drzwi, po czym pobiegłam do kuchni, żeby przed wyjściem napić się chociaż kawy.
Tym razem nie usłyszałam jego kroków w salonie. Zaskoczył mnie, pojawiając się tuż za mną, gdy kończyłam już robić kawę w ekspresie.
— Nie jesteś gotowa — stwierdził szorstko zamiast powitania.
Te słowa zabrzmiały tak blisko mojego ucha, że podskoczyłam i odsunęłam się odruchowo. Ręka, w której trzymałam kubek, zadrżała, aż musiałam go postawić na blacie. Wyszłoby nawet naturalnie, gdybym nim za głośno nie stuknęła.
— Zaraz będę — powtórzyłam, po czym odwróciłam się do niego. — Chcesz kawy?
Za moimi plecami sięgnął po kubek, a ja zmusiłam się, żeby zostać w miejscu. Wyglądał podobnie nieoficjalnie jak ostatnim razem. Znowu miał na sobie dżinsy — tym razem granatowe, dopasowane — i czarny T-shirt, a do tego tę samą czarną skórzaną kurtkę. Jakim cudem nie było mu zimno? Przecież na zewnątrz było z pięć stopni poniżej zera.
Po jego ruchach widziałam, że chciał się cofnąć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Zamiast tego sięgnął po kosmyk moich włosów. Wstrzymałam oddech, zaciskając szczęki, żeby odruchowo mu się nie wyrwać. Od dawna uczyłam się kontrolować moje odruchy.
— Masz mokre włosy — powiedział po prostu. — Wysusz je, zanim ruszymy. Na dworze jest zimno.
Kiedy się odsunął, wypuściłam wstrzymywane powietrze. O rany. To nie mogło dziać się naprawdę. Jakim cudem zgodziłam się jechać z nim na ten weekend? Jakim cudem miałam z nim wytrzymać te trzy pieprzone dni?
Odwróciłam się do ekspresu i zrobiłam drugą kawę, zanim zdążyłam się rozmyślić. Nie co do kawy, co do całej tej idiotycznej maskarady.
— Nie musisz się o mnie martwić — warknęłam wbrew sobie. — Ja nie choruję.
— Jasne. Jesteś tak twarda, że nawet zarazki się ciebie nie imają — zadrwił. Nie wiedziałam, czy mówił poważnie, czy faktycznie zobaczył we mnie tę twardą dziewczynę, którą próbowałam udawać, czy to wszystko był jeden wielki żart. Nie wiedziałam i chyba nie chciałam wiedzieć, co o mnie myśli. — Wysusz włosy, Vee.
Przez sekundę pomyślałam o śniadaniu, ale potem uznałam, że i tak mam zbyt ściśnięte gardło i żołądek. Nie przełknęłabym ani kęsa.
— Vee? — powtórzyłam, grzejąc dłonie o kubek z kawą. Była mocna, właśnie takiej potrzebowałam. — Co to ma być?
— Zdrobnienie. — Wzruszył ramionami. — Lepszego nie wymyśliłem. Ron?
— W domu mówią na mnie Ronnie — wyjaśniłam. — Nie lubię tego, więc…
— Nie będę tak do ciebie mówił — wszedł mi w słowo. — To brzmi jak imię dla chłopaka, a zdecydowanie nie jesteś chłopakiem. Zostanę przy Vee.
Nie zamierzałam się z nim kłócić. W końcu co to za różnica, jak przez trzy dni będzie się do mnie zwracał jakiś obcy facet. Wmawiałam sobie, że to absolutnie nie ma znaczenia.
Mimo że wymyślił dla mnie zdrobnienie. Sam. Chociaż w ogóle mnie nie znał.
Kilka łyków kawy zdecydowanie mi pomogło. Już po chwili myślałam dużo bardziej trzeźwo.
— Wysuszę włosy — mruknęłam, po czym uciekłam do łazienki. Postanowiłam udawać, że to był mój pomysł.
Kiedy dziesięć minut później byłam gotowa do drogi, Henry był tym faktem wyraźnie zdziwiony. Chyba nie przywykł do kobiet, które wyprawiały się z domu w krótkim czasie. Cieszyłam się, że udało mi się go zaskoczyć. Wysunęłam rączkę mojej walizki i skierowałam się z nią ku drzwiom, ale Henry zaraz mnie ubiegł, sięgając po nią.
— Poradzę sobie — mruknęłam, nie chcąc oddać rączki. Henry popatrzył na mnie z politowaniem.
— Daj spokój, Vee. Zniosę ci ją tylko po schodach. Wiem, powieziesz ją sobie sama, ale jesteśmy na pierwszym piętrze. Nie każ mi się czuć jak piąte koło u wozu.
Tymi ostatnimi słowami obudził we mnie wyrzuty sumienia. Chyba tylko to sprawiło, że ostatecznie oddałam mu walizkę. Była różowa, więc wyglądał z nią średnio poważnie, ale nie przejmował się tym zbytnio.
Na dole, na wąskiej uliczce pod naszą kamienicą stał zaparkowany sporych rozmiarów SUV. To auto jakimś cudem pasowało mi do Henry’ego. I na pewno było lepsze na podróż od porsche Tony’ego, to musiałam przyznać z niechęcią. Zawahałam się przed wejściem do środka.
To był absolutnie ostatni moment, żeby się wycofać. Zawsze byłam ostrożna i nie pozwalałam sobie na takie sytuacje. Na spotykanie się sam na sam z obcymi facetami. Na pozwalanie im na jakąkolwiek kontrolę nade mną, choćby w postaci prowadzenia auta. Tym razem też wcale nie musiałam tego robić. Mogłam zrezygnować, mogłam mu podziękować i powiedzieć, że jednak pojadę sama. Przez jedną krótką, szaloną sekundę nawet o tym myślałam.
Potem jednak przypomniałam sobie, co czeka na mnie w domu rodzinnym, i natychmiast mi przeszło. Potrzebowałam kogoś, choćby ten ktoś był aroganckim, pewnym siebie gitarzystą, starszym bratem mojego przyjaciela. Na nim przynajmniej, według słów Tony’ego, mogłam polegać.
To chyba musiało mi wystarczyć.
W końcu z westchnieniem zajęłam miejsce na siedzeniu pasażera, czemu Henry przyglądał się z wyraźną satysfakcją. Miałam dziwne wrażenie, że ten facet rozumie więcej, niż chciał to przyznać.
Jakby wiedział, że wcale nie chciałam oddać kontroli i pozwolić mu prowadzić. To było aż tak bardzo widoczne?
— Powinniśmy o czymś porozmawiać, zanim dojedziemy? — zapytał, kiedy już ruszył. Musiałam przyznać, że prowadził bardzo pewnie, wręcz trochę nonszalancko, spoglądając na mnie znad kierownicy.
Odwróciłam wzrok do okna.
— Na przykład o czym?
— Na przykład o tym, jak się poznaliśmy. Albo jak ci się oświadczyłem. Albo…
— Albo o tym, kim masz być — weszłam mu w słowo. Skrzywił się. — Nie mogę powiedzieć mojej rodzinie, że jesteś gitarzystą. Nie potraktują cię serio.
Zdziwione spojrzenie. O co mu chodzi?
— Owszem, gram na gitarze — przyznał powoli. — Ale to jeszcze nie znaczy, że jestem gitarzystą.
— Świetnie — odparłam. — Więc co mam powiedzieć rodzicom? Że kim właściwie jesteś?
— Prawnikiem — odparł bez mrugnięcia okiem. — Powiedz im, że jestem prawnikiem.
Zastanowiłam się nad tym dokładnie przez dwie sekundy. Nie, to by nie przeszło.
— Nie ma takiej opcji — zaprotestowałam. — Carter jest prawnikiem, natychmiast pozna, że się na niczym nie znasz.
— Kto to jest Carter?
Przewróciłam oczami. Świetnie, i teraz jeszcze miałam mu się tłumaczyć. Z drugiej strony, jeśli ma być moim narzeczonym, pewne rzeczy powinien wiedzieć. Szkoda tylko, że czułam przeciwko temu taki opór.
— Facet, którego usiłuje wyswatać ze mną moja matka — wyjaśniłam oględnie. — Młodszy brat pana młodego. Moja mama na pewno będzie cię z nim porównywać, przygotuj się na to. Ma fioła na punkcie Cartera.
— Po twoim tonie wnioskuję, że ty nie?
Naprawdę mógł to wywnioskować po moim tonie? Chyba nie kontrolowałam się tak bardzo, jak bym chciała.
— Po prostu nie mam ochoty na narzeczonego, jasne? — ucięłam. I tak byłam pewna, że ten temat jeszcze wypłynie. — Po to zresztą tu ze mną jesteś. Carter jest prawnikiem, od razu się domyśli, że coś kręcisz.
— Trochę się znam na prawie — odparł Henry nieco protekcjonalnie. — Nie martw się o mnie, poradzę sobie. A mam wrażenie, że twoi rodzice będą zadowoleni z narzeczonego prawnika, nie? Na pewno kogoś takiego chcieliby dla swojej córki.
— Może i tak. — Trudno mi było w to wątpić. — Okej, jeżeli tylko uważasz, że sobie poradzisz, proszę bardzo. Załóżmy więc, że jesteś prawnikiem. Znamy się od roku. Jesteśmy zaręczeni od sześciu miesięcy. Boże, jakie to wszystko idiotyczne. No nic, co jeszcze chciałbyś wiedzieć?
— Opowiedz mi coś o swojej rodzinie — poprosił. — Cokolwiek, żebym mógł ich rozpoznać. Kto mieszka w twoim domu rodzinnym? Na czyj ślub właściwie jedziemy?
To będzie długi weekend, pomyślałam, przygotowując się do odpowiedzi.
I długa droga.
Szybko zorientowałam się, że Henry nie zamierzał jechać autostradą; zamiast tego wybrał dłuższą, choć bardziej malowniczą trasę, zapewne chcąc ominąć roboty drogowe. To oznaczało wprawdzie odrobinę dłuższą jazdę do Brockenhurst, ale przez ciekawszą okolicę. To też co nieco mówiło o Henrym.
W żaden sposób nie skomentowałam wyboru trasy; zamiast tego opowiedziałam mu o rodzicach, Grace i o Jake’u; wspomniałam też o córce Grace i Willa, Emmie, oraz o ślubie mojej siostry. Wszystko starałam się zawrzeć w możliwie niewielu słowach, mówiłam zwięźle i unikając niepotrzebnych emocji. Henry słuchał uważnie, kiwając co jakiś czas głową, a kiedy w końcu zadał pytanie, nie było takie, jak się spodziewałam.
— Dlaczego właściwie Tony poprosił mnie o pomoc? On nie mógł z tobą jechać, w porządku, ale nie masz żadnego innego znajomego?
No tak. W zasadzie mogłam założyć, że to pytanie w końcu padnie.
— Nie, niespecjalnie — przyznałam niechętnie. — Nie mam wielu znajomych w Londynie. Poza tym żadnemu z nich Tony nie ufa za bardzo.
Łatwo było zrzucić winę na Tony’ego. Ten udawany związek czasem mi się przydawał.
— Ale chyba nie traktujesz mojego brata zbyt serio, co? W końcu inaczej nie przedstawiałabyś rodzinie fałszywego narzeczonego.
Wzruszyłam ramionami.
— Mam dwadzieścia trzy lata, Henry — przypomniałam mu. — Obiecałam sobie, że nikogo nie zaproszę do Brockenhurst przed trzydziestką. A nawet wtedy… Moja rodzina potrafi odstraszyć, uwierz. Nie są do końca normalni.
— A którzy są normalni? — W tym samym momencie przypomniałam sobie, co Tony opowiadał mi o ich rodzinie, i musiałam się z Henrym zgodzić. Bracia Valentine mieli przecież dużo gorzej ode mnie. — Nie przejmuj się, na pewno nie jest tak źle. Lubię duże rodziny.
— Duże rodziny też mogą być toksyczne — mruknęłam.
Henry rzucił mi ukradkowe spojrzenie i nie wiedziałam, o co mu chodziło: czy zastanawiał się, ile wiedziałam o jego bliskich, czy raczej, co zastanie w Brockenhurst. Nie uściśliłam jednak mojej wypowiedzi. Może sobie myśleć, co chce.
— Poradzimy sobie — zapewnił mnie po chwili lekko. — Nie takie rzeczy musiałem już odgrywać przed moją rodziną. Nie bądź taka spięta, wszystko pójdzie dobrze.
Ciekawe, czy chodziło mu o ukrywanie orientacji seksualnej — to była moja pierwsza myśl.
Drugą było, że Henry całkowicie źle zinterpretował moje zachowanie. Widział u mnie napięcie, ale myślał, że jest spowodowane wizytą u rodziny. Tymczasem prawda była nieco inna: przynajmniej częściowo to była jego wina.
Chociaż wnętrze SUV-a było obszerne i dość luksusowe — swoją drogą, którego gitarzystę było stać na taką furę? Henry widocznie radził sobie lepiej niż Tony albo, podobnie jak w przypadku mojego przyjaciela, auto zafundowali mu rodzice — całą sobą czułam obecność mężczyzny obok mnie. Co było idiotyczne, wziąwszy pod uwagę, kim on był. Żołądek wywracał mi się na drugą stronę, ilekroć na niego spojrzałam, i chociaż usiłowałam sobie wmawiać, że to tylko kwestia niepokoju, wiedziałam doskonale, że to nieprawda. Reagowałam na niego tak, jak nigdy wcześniej na żadnego faceta.
W ogóle nie wiedziałam, że jestem do tego zdolna. Sądziłam raczej, że Buck i znajomi z korpo mają rację, nazywając mnie Królową Śniegu. Chociaż niechętnie sama przed sobą się do tego przyznawałam, zawsze myślałam o sobie podobnie.
Aż do tamtej chwili w samochodzie Henry’ego.
Co ze mną było nie tak? Przecież w ogóle go nie znałam, poza tym był gejem i bratem mojego przyjaciela. Weź się w garść, Cross!
— To tylko trzy dni — spróbowałam przekonać samą siebie na głos. — Nic złego przecież nie stanie się przez trzy dni, prawda?
— Dlaczego w ogóle zakładasz, że coś złego miałoby się stać? — Zerknął na mnie z uśmiechem. — To tylko weekend z twoją rodziną. Nic się nie bój, Vee. Potrafię być czarujący, kiedy tylko chcę. Będą mi jeść z ręki.
Powiedziawszy to, mrugnął do mnie. Mrugnął.
Serce podskoczyło mi gwałtownie i zatrzymało się gdzieś w okolicach gardła. Czym prędzej odwróciłam wzrok z powrotem do okna. Och, tak, nie miałam wątpliwości, że mówi prawdę i że nie są to czcze przechwałki.
— Co z pierścionkiem? — zapytał nagle Henry, wyrywając mnie z zamyślenia.
Zamrugałam i przyjrzałam się swoim dłoniom.
— Kamień się obluzował i oddałam go do jubilera — odpowiedziałam odruchowo, podając wymówkę, którą wymyśliłam już wcześniej. Zarobiłam tym sobie kolejny uśmiech Henry’ego.
— Twoja rodzina będzie niepocieszona — zaśmiał się. — Na pewno chcieli zobaczyć ten diament, który ode mnie dostałaś.
— Mogę ich zapewnić, że jest naprawdę spektakularny. — Pierwszy raz w jego obecności pozwoliłam sobie na coś w rodzaju żartu. Nadal jednak byłam tak spięta, że usta nie chciały ułożyć mi się w uśmiech. — A twoja szczodrość była wprost proporcjonalna do rozmiarów uczucia, którym mnie darzysz. Sam pierścionek mogą zobaczyć następnym razem.
— Nie boisz się, że będą chcieli szybko cię znowu zobaczyć? — Gdy usłyszałam to pytanie, od razu odechciało mi się żartować. — Z narzeczonym i pierścionkiem?
— Och, na pewno — odparłam lekko, starając się brzmieć możliwie beztrosko. — Tak jak przez ostatnie pięć lat, ale mimo wszystko udawało mi się trzymać z daleka. Tylko mój brat przyjeżdżał czasami w odwiedziny do Londynu. Reszta mojej rodziny raczej nie przepada za tak długimi podróżami i pogodziła się z tym.
— Nie widziałaś ich pięć lat? — zapytał z niedowierzaniem. Skinęłam głową. — Ale przecież mówiłaś, że jesteś matką chrzestną twojej siostrzenicy. Jej też nie widziałaś od chrzcin? — Kolejne kiwnięcie głową. Henry milczał przez chwilę, zanim dodał: — Rozumiem, że nie przepadasz za swoją rodziną, że chcą cię na siłę wyswatać, ale nie sądzisz, że to lekka przesada? Ta mała w ogóle cię nie zna. A to przecież córka twojej siostry.
— Nie potrzebuję, żebyś mnie osądzał — odparłam ostro, w jednej chwili tracąc równowagę umysłu. Wcale nie chciałam tak się unieść, ale to samo ze mnie wyszło. — Tylko żebyś ładnie się uśmiechał i zapewniał wszystkich, że bardzo mnie kochasz. Jasne?
— Jasne. — Nie próbował się ze mną kłócić, i dobrze. Zacisnął szczęki i wpatrzył się w jezdnię przed sobą, a ja usiłowałam sobie wmówić, że to dobrze. Że dobrze robiłam, trzymając go na dystans i nie pozwalając na głupie uwagi, skoro jego to przecież i tak wcale nie obchodziło. Był tu ze mną wyłącznie dlatego, że brat go o to poprosił. — A czy mogę w takim razie zapytać, czym się właściwie zajmujesz? Praktycznie nic o tobie nie wiem, Tony wspominał tylko coś o jakimś barze czy biurze, sam nie wiem.
Więc jednak coś mu o mnie opowiadał. Ciekawe.
— W zasadzie to… teraz niczym — odpowiedziałam niechętnie, zdając sobie jednak sprawę, że akurat to powinien wiedzieć. — Szukam, jeśli musisz wiedzieć. Czasami mam wrażenie, że nie nadaję się do żadnej pracy. W ostatnią środę akurat ją straciłam.
— Ale którą? — zainteresował się. — Tę w barze czy w biurze?
— Obie. — Dobrze, że patrzyłam w okno i nie widziałam wyrazu jego twarzy w tamtej chwili, bo nawet mi było głupio. — Nie nadaję się do pracy w biurze, a co do baru… Chyba w ogóle nie powinnam pracować w obsłudze klienta. Zawsze w końcu tracę cierpliwość.
Kątem oka zauważyłam, że pokiwał głową, ale w żaden sposób tego nie skomentował. I dobrze. Pewnie wziął serio moje wcześniejsze słowa o tym, żeby mnie nie osądzał. Co z tego, skoro z pewnością myślał coś mało o mnie pochlebnego.
Moment. Dlaczego właściwie miałoby mnie to obchodzić?
— A dlaczego w zasadzie jesteś z moim bratem? — usłyszałam po chwili. Zaskoczył mnie tym pytaniem.
Spojrzałam na niego. Henry skupiony wzrok miał utkwiony w jezdni przed nami, wyglądał też na bardziej spiętego niż jeszcze chwilę wcześniej. Wzmogłam ostrożność. Czyżby coś podejrzewał? Chciał przy okazji tego wyjazdu dowiedzieć się czegoś o Tonym? Wcale mi się to nie podobało.
— Nie rozumiem — prychnęłam. — Co to w ogóle za pytanie?
— Proste — odparł podobnym tonem. — Kochasz go? A może zakładasz, że będzie cię utrzymywał, kiedy już upewnisz się, że żadna praca ci nie pasuje? Albo może że zasponsoruje ci jakieś studia, skoro na żadne nie poszłaś?
O rany. Z niedowierzaniem zmarszczyłam brwi. On tak serio? Zwariował czy co?
— To nie twoja sprawa — warknęłam, zanim zdołałam się opanować. — Mówiłam, żebyś nie próbował mnie oceniać.
Co on mógł wiedzieć o moich studiach albo ich braku? Nie miał o mnie pojęcia. Nie widział, jak uciekałam z domu, gdy miałam osiemnaście lat. Na jakie studia niby mogłam iść bez wsparcia rodziny? To cud, że w ogóle udało mi się samej utrzymać w Londynie. Już wtedy obiecałam sobie przecież, że nigdy nie tknę tego idiotycznego funduszu od rodziców, choćbym miała głodować. Ale Henry z pewnością miał już wyrobione zdanie na każdy temat.
— Co innego ocenianie cię w kontekście twojej rodziny, to faktycznie nie moja sprawa — przyznał z namysłem. — Ale co innego sprawdzanie twoich intencji względem mojego brata. Tony nigdy nie miał dobrego podejścia do kobiet. A ty… nie wydajesz mi się odpowiednią dziewczyną dla niego, z tą niechęcią do życia rodzinnego, pracy i utrzymywania bliższych relacji z ludźmi. Nie powinnaś się dziwić, że chcę wiedzieć, czy masz względem niego czyste intencje.
Prychnęłam. Co za idiota.
— Spokojnie, mam bardzo czyste intencje względem Tony’ego — odparłam nieco kąśliwie. — Nie musisz się o niego bać. Poza tym, mimo wszystko, twój brat jest już dorosły.
— Zdziwiło mnie, że chciał pożyczyć ci porsche — przyznał Henry.
— Nigdy nikomu go nie oddaje.
Kochany Tony. Nie to, co jego brat.
— Musiałbyś na ten temat porozmawiać z nim, nie ze mną. Zresztą na co niby miałabym czyhać, Henry? Przecież Tony nawet nie jest bogaty, długa droga jeszcze przed nim, zanim jego zespół w ogóle stanie się znany. Mieszkamy w jednej z tańszych dzielnic Londynu i dzielimy się czynszem. O co ci chodzi?
Zacisnął szczęki i nie odpowiedział, na co niemalże westchnęłam z ulgą. W ostatniej chwili jednak się powstrzymałam. Musiałam być ostrożna. Nie chciałam, żeby się zorientował, jak bardzo denerwuje mnie jego obecność i te uwagi. Nawet jeśli były kompletnie bezpodstawne i po prostu idiotyczne.
— Tak, kocham Tony’ego, jeśli już koniecznie musisz wiedzieć — dodałam po chwili, co przyszło mi bez trudu. W końcu faktycznie tak było. Moje uczucie do Tony’ego było bardzo podobne do tego, którym darzyłam Jacoba, i podobnie mocne. Tony naprawdę był dla mnie jak drugi brat, nawet bliższy niż ten rodzony, bo w przeciwieństwie do Jake’a wiedział o mnie wszystko. — Naprawdę go kocham. To ci wystarczy?
— Tak — wycedził przez zęby. W ogóle go nie rozumiałam. O co chodzi temu facetowi? Po co to całe przesłuchanie?
Przypomniałam sobie, co powiedział o mnie chwilę wcześniej. Z tą niechęcią do utrzymywania bliższych relacji z ludźmi. Czyli on też uważał mnie za Królową Śniegu. Dobrze wiedzieć, nawet jeśli na myśl o tym poczułam się źle.
Sama nie rozumiałam dlaczego, ale tak właśnie było. Niby nie powinno mnie obchodzić, co on o mnie myśli, a jednak mnie obchodziło. I wcale nie chciałam, żeby myślał o mnie negatywnie albo żeby sądził, że rzeczywiście taka jestem. Chłodna. Opanowana. Niedostępna. To wszystko kojarzyło mi się z Królową Śniegu i chociaż faktycznie taka stałam się po wyjeździe do Londynu, wcale mi się to nie podobało.
No tak, ale on o tym nie wiedział. Oceniał mnie wyłącznie po tym, co widział, i nie mogłam go za to winić.
Postanowiłam trochę się przespać, żeby skończyć wreszcie tę rozmowę, która wyprowadzała mnie z równowagi. Na drzwiach przy szybie zrobiłam sobie poduszkę z kurtki i położyłam na niej głowę, po czym zamknęłam oczy, udając, że usnęłam. Nie mogłam jednak spać, podobnie jak ostatniej nocy. Już wtedy nie potrafiłam się uspokoić na myśl o wyjeździe do Brockenhurst z Henrym, dlatego rano zaspałam i dlatego miałam podkrążone oczy. Miałam tylko nadzieję, że to nie będzie efekt stały, bo w końcu miałam spędzić w Brockenhurst dwie noce. Nie mogłam nie spać przez kolejne dwie noce.
Byłam zmęczona i bolała mnie głowa, a mimo to nie udało mi się usnąć i wiedziałam, dlaczego. Nie potrafiłam wystarczająco rozluźnić się w obecności tego faceta. Nie potrafiłam zaufać mu na tyle, by po prostu przy nim zasnąć. Cholera jasna.
Jednak byłam niereformowalna.
Trudno powiedzieć, czy zauważył, że tylko udaję; nawet jeśli tak, nie dał po sobie nic poznać. Przyciszył tylko radio i w milczeniu jechał dalej, co jakiś czas nucąc pod nosem melodię, która akurat leciała z głośników. Nie miałam odwagi na niego spojrzeć, ale brzmiał na beztroskiego i wyluzowanego.
W przeciwieństwie do mnie.
Szybko zdrętwiał mi kark, ale nie ruszyłam się, póki nie dojechaliśmy do Brockenhurst. Tak było bezpieczniej — po prostu z nim nie rozmawiać. Zaczynałam mieć poważne wątpliwości, czy wyjazd z nim był dobrym pomysłem, biorąc pod uwagę, jakie Henry miał o mnie zdanie. Myślał pewnie, że jestem darmozjadem, który postanowił żerować na jego bracie. To było kompletnie bez sensu, ale co ja mogłam poradzić.
Miałam tylko nadzieję, że nie da nic po sobie poznać przed moją rodziną.
Im bliżej byliśmy mojego rodzinnego domu, tym bardziej sama sobie się dziwiłam, co we mnie wstąpiło, że zdecydowałam się na tę idiotyczną maskaradę. Zawsze byłam taka ostrożna. Co mnie podkusiło, żeby przedstawić obcego faceta jako mojego narzeczonego?
Tak na dobrą sprawę wiedziałam jednak, co. Desperacja.
— Jesteśmy na miejscu — usłyszałam tuż przed tym, zanim Henry zatrzymał samochód.
Dopiero wtedy otworzyłam oczy i poczułam znajomy przypływ niepokoju, który wypełnił dolną część mojego żołądka.
Byliśmy na miejscu.
W moim rodzinnym domu.
Cholera.


Powieść zostanie wydana przez:
 Editio
Zapraszam do przedsprzedaży na Empik.com.

0 Komentarze