Grażyna A. Adamska "Teksański Klan" - ROZDZIAŁ TRZECI



Rozdział 3
Nika

Stewardesa budzi mnie chwilę przed lądowaniem. Nie mogę uwierzyć, że przespałam całą trasę. Chociaż nie mam się czemu dziwić, podróż przez połowę Stanów jest męcząca, nawet gdy nocuje się w czterogwiazdkowych hotelach. Poza tym robię to dla Maggie, mojej przyjaciółki, której zależy na dogadaniu fajnego miejsca w „samym centrum niczego” na warsztaty dla bogatych klientek. Jedna z naszych wspólnych znajomych, Benita, zaproponowała ranczo swojego siostrzeńca. Mówiła, że w wakacje odbywają się tam zajęcia dla młodzieży z bogatych domów, więc miejsce jest bardzo ekskluzywne i będzie pasowało. 
Benita zaprosiła nas do siebie na miesiąc, abyśmy wybadały teren i przy okazji poznały miejscowe kobiety. Podobno są zainteresowane warsztatami oddechowymi, jogi i tańca tantrycznego. Maggie nie udało się przylecieć ze mną, bo remont w jej domu się przedłużył, ale to dla mnie żaden problem, o ile nie będę musiała bez niej niczego ustalać. Ja jestem raczej tą obserwującą i wyłapującą to, co niewidoczne dla oka, a Maggie to gaduła, która doskonale potrafi okręcić sobie ludzi wokół palca. Niestety zdarza jej się zaczynać kilka spraw w tym samym czasie, więc niekiedy ma problem z doprowadzeniem wszystkiego do końca.
Ciekawe, co powie o mojej przygodzie z Carlosem. Pewnie mnie zruga, że nie wsunęłam mu karteczki z numerem telefonu do kieszeni. 
Wzdycham. Gdyby był zainteresowany, to przecież poprosiłby o telefon, czyż nie? Poza tym informacja o locie była dla mnie zaskoczeniem. Nie sądziłam, że to tak szybko pójdzie. Jeszcze ten jego przekaz: „nie zapomnij o mnie”. To na pewno był wstęp do flirtu, a ja mu wyskoczyłam z tekstem... Boże! Pewnie pomyślał, że jestem totalną idiotką. 
Wzdycham ponownie i się krzywię. Godzinę temu odebrałam bagaż i teraz tkwię na lotnisku, czekając na kierowcę, który zabierze mnie do posiadłości siostrzeńca Benity. W końcu widzę wbiegającą dziewczynę z tabliczką z moim nazwiskiem. Naprawdę nazywam się Roza Nika Adkinson, ale na potrzeby pisarskie unikam drugiego imienia i wszędzie przedstawiam się jako Roza Adkinson. Właściwie nawet w dokumentach już nie widnieje moje drugie imię. Tylko bliscy znają mnie jako Nika. Niemniej oba imiona idealnie do mnie pasują.
Podchodzę do dziewczyny trzymającej planszę. Jest niewysoka i szczupła. Jej blond włosy są zaczesane w kucyk. Ma błękitne oczy, zadarty nos oraz pełne, czerwone usta. Na jej policzkach widnieje rumieniec. Ubrana jest w luźną koszulę na ramiączkach i starte jeansy z dziurami. Czyżby tutaj była taka moda? 
– Cześć. To mnie szukasz – informuję ją. Mierzy mnie wzrokiem od góry do dołu i wygląda na zaskoczoną. – Roza Adkinson to ja. – Wskazuję na tabliczkę. 
– Och… – Mruży oczy, po czym mówi: – Przepraszam. – Wyciąga do mnie dłoń. – Jestem Mia, cioteczna wnuczka Benity. – Witam się z nią. – Proszę za mną. – Wskazuje drogę i chwyta moją torbę. 
Idziemy w milczeniu do samochodu. To ogromny jeep, nieco zakurzony i na pewno lata swojej świetności ma już za sobą, ale na peryferie Teksasu idealnie się nadaje. Mia wrzuca bagaż na tylne siedzenie, a ja gramolę się obok fotela kierowcy. Moje szpilki nie za bardzo pasują do tego miejsca. Na szczęście zdążyłam przebrać się w luźniejsze spodnie, bo skórzane legginsy mogłyby nie przeżyć wspinaczki do tego samochodu. 
Gdy ruszamy, Mia włącza radio. Leci w nim jakieś stare country. Przez kilka minut nie odzywamy się do siebie. Dla mnie to nawet dobrze, ponieważ mogę poznać odgłosy miasta. Nie jest tutaj wcale tłoczno. Może dlatego, że jest tak wcześnie. 
– Przepraszam za moje zachowanie – odzywa się dziewczyna. Jest wyraźnie zmieszana. Zerkam na nią i unoszę brwi. Nie bardzo wiem, co odpowiedzieć. Ta wypuszcza szybko powietrze i tłumaczy: – Ciocia Benita ma prawie siedemdziesiąt lat i myśleliśmy, że jej koleżanki są w podobnym wieku. 
Wybucham śmiechem. Faktycznie Benita mogłaby być moją matką, ale dlaczego ukrywała to, że jestem młodsza? 
– Spodziewałam się kogoś starszego. Dużo starszego – podkreśla z uśmiechem na twarzy.
– Mam nadzieję, że się nie zawiodłaś? – rzucam zaczepnie. 
Mia zaprzecza.
– Nie! – odpowiada szybko. – Im nas więcej, tym weselej. Tym bardziej że na ranczo jest przewaga mężczyzn, więc kobieta zawsze wniesie trochę powiewu świeżości. 
Obie śmiejemy się w głos. 
W radio leci akurat kawałek o odnalezieniu utraconej miłości i przez kilka minut wsłuchuję się w słowa. Moje myśli wędrują w stronę tajemniczego mężczyzny z blizną. 
Ciekawe, co teraz porabia Carlos? Czy już dotarł do Nowego Jorku? 
– Mogę cię o coś zapytać? – zagaduje Mia. Przytakuję. – Czy jesteś może tą pisarką erotyków? – pyta prawie szeptem. Spoglądam na nią ukradkiem. – Macie takie samo nazwisko, a moja dziewczyna jest chyba największą fanką Rozy Adkinson, stąd chciałam wiedzieć…
– Kto jest ulubionym bohaterem twojej dziewczyny? – wtrącam. 
Uśmiech Mii oblewa całą twarz.
– Cory i Jansen – odpowiada szybko.
– Naprawdę? – udaję zdziwienie. Większość moich czytelniczek jest zakochana w tej parze. Mia szybko przytakuje ruchem głowy. – Muszę chyba napisać jakąś lepszą powieść i wyraźniej zarysować bohaterów, żeby zostawili już Cory i Jansena w spokoju…
– Wszyscy na ranczo znają twoje książki – przerywa mi szybko. – Val zmusiła nawet chłopców do ich przeczytania, bo stwierdziła, że nauczą się z nich prawdy o tym, czego pragną kobiety – zaczęła entuzjastycznie opowiadać. – Pablo wykorzystuje testy Jansena w podrywach i mówi, że laski jedzą mu z ręki. – Parskam śmiechem. – Jak Val się dowie, kto będzie z nami mieszkać przez najbliższy miesiąc, to oszaleje. – Prawie piszczy z radości, po czym w najmniejszych możliwych szczegółach przedstawia mi kolejno mieszkańców rancza.
Nim docieramy na miejsce, mam wrażenie, że znam wszystkich domowników. Wiem, co lubią robić w wolnym czasie, gdzie się bawią, co jedzą, o co się sprzeczają, jaką mają orientację seksualną. Boże! Czy ja chcę to wszystko wiedzieć? Znam też każdy szczegół ich ostatnich kłótni. Bądź co bądź są to fajne tematy do kolejnej książki. 
Historia sama się pisze – przyznaję w duchu.
Kiedy przekraczamy bramę wjazdową, dostrzegam uzbrojonych mężczyzn. Przeszywa mnie lekki niepokój, chociaż Benita ostrzegała, że jej siostrzeniec jest szanowanym mieszkańcem i ma ogromną posiadłość. Chyba nie powinnam się dziwić, że ma ochronę. W końcu nie jest mi to obce. Najbardziej zaskakujące jest jednak to, że po minięciu bramy jedziemy jeszcze dobre piętnaście minut, zanim na horyzoncie pojawia się zarys budynków. 
– Witaj na ranczo teksańskiego klanu Cruz. – Otwieram szerzej oczy. Posesja jest podzielona na trzy parcele. – Po prawej widać kilka mniejszych domów – wskazuje Mia – tam będziecie prowadziły warsztaty. Latem odbywa się w tym miejscu letni obóz – wyjaśnia. – Pośrodku jest stadnina, która wygląda jak osobna hacjenda, ale jest połączona z posiadłością. – Zarysowuje linię prostą łączącą oba miejsca. Dom jest nieco mniejszy niż stajnia i wyróżnia się otoczeniem drzew. Obok pomieszczeń dla koni są ogromne połacie łąk. Miejsce z tej perspektywy wygląda wręcz baśniowo. 
Gdy podjeżdżamy pod wejście, wita nas radośnie Benita. Jak na swoje lata wygląda kwitnąco. Jej włosy są siwe, lecz gęste i zaczesane w luźny kok. Oczy ma szare i przenikliwe, a gładką twarz gdzieniegdzie pokrywają widoczne zmarszczki. Ubrana jest w piękną, kwiecistą suknię do kostek. Benita zawsze wywoływała radość w moim sercu. Jej pogodne usposobienie i cięty język dodają jej uroku. Przytulając się z nią na powitanie, nawet nie zauważam, kiedy Mia znika, zostawiając nas same. 
– Jak dobrze, że w końcu dotarłaś. – Benita wprowadza mnie do holu. Dom z zewnątrz wygląda na ogromny, a w środku na bardzo ciepły i przytulny. 
– Nie mówiłaś, że mieszkają tutaj moi czytelnicy – szepczę jej do ucha, gdy prowadzi mnie do jadalni. 
Benita obejmuje mnie mocniej.
– Chciałam zrobić wam niespodziankę – odpowiada. Siadamy do stołu, gdzie już leży przede mną talerz z gorącą jajecznicą i grzanką. – Kawa czy kakao? – proponuje Benita.
– Kakao – mówię i wgryzam się w tost. Tak bardzo tęskniłam za domowym śniadaniem.
Słyszę w korytarzu jakiś hałas, jakby stado koni zerwało się do biegu, po czym do jadalni wpadają kolejno Mia, jakaś brunetka – domyślam się, że to Val – a za nimi dwóch młodych mężczyzn. Z opowiadań siostrzenicy Benity wnioskuję, że pierwszy to Pablo, a drugi Nathan. Za nimi, niczym cień, wślizguje się trzeci chłopak. To na pewno Noah. 
Zagryzam kolejny kawałek grzanki, dokładając do tego jajecznicę. Zerkam na gości, którzy też się we mnie wpatrują. Mia podchodzi i kolejno przedstawia swoich przyjaciół. Witam się z nimi, a Val rzuca mi się na szyję, mocno obejmując. 
– Marzyłam, żeby cię poznać. – Wtula się we mnie. 
Ledwo udaje mi się odłożyć widelec, aby nie wbić jej go w plecy. Jest wysoka i ma silny uścisk, a także niezwykle zgrabne nogi, które rzucają się w oczy przy bardzo kusej koszulce. Podejrzewam, że dopiero co wstała z łóżka. Jej oczy są bardzo ciemne i widzę w nich zalążek łez. Przytulam ją jeszcze raz. To bardzo piękna dziewczyna. 
– Twoje książki są dla mnie biblią flirtu – wtrąca po chwili Pablo. 
Zerkam w jego kierunku. Stoi w samych bokserkach i z rozczochranymi włosami. Ma ciemną karnację, jest dobrze zbudowany i szeroki w ramionach. Typowy bokser, jak już mi zdradziła wcześniej Mia. Jego uśmiech z dwoma dołeczkami w policzkach na pewno zniewala rzesze dziewczyn i, jak się okazuje, również chłopaków. – Dzięki twoim tekstom jeszcze żadna dziewczyna mi nie odmówiła – chwali się i wypina dumnie pierś. Benita kręci głową i powstrzymuje się od głośnego śmiechu. Kładzie na blacie dodatkowe talerze, po czym siada po przeciwnej stronie stołu. Ja unoszę brwi.
– Chyba nie chcę znać szczegółów? – pytam przyjaciółkę. 
Ta parska śmiechem.
– Mam nadzieję, że podpowiesz mi jeszcze kilka sprawdzonych technik, żeby sprawić kobiecie przyjemność? – Pablo unosi kilka razy brwi i próbuje usiąść przy stole, ale Benita uderza go ręcznikiem po głowie.
– Najpierw się ubierz! – krzyczy na chłopaka.
Ten się krzywi, jednak słucha kobiety i wybiega z pomieszczenia.
– Jeszcze o tym porozmawiamy! – woła z holu. 
To chyba było do mnie. Śmieję się. Tymczasem Noah siada do stołu niczym cień. Być może pozostali tego nie zauważają, ale ja jestem dobrym obserwatorem. Wiem, że on też czuje, że go dostrzegam. Ma na sobie luźną koszulę z długim rękawem i jeansy. Pachnie porannym wiatrem, więc musiał już być na zewnątrz. Grzywka opada mu na czoło, lecz nie zakrywa całkowicie błękitnych, głęboko osadzonych oczu. Jego spojrzenie wydaje się dość mroczne, a lekko zadarty nos i bardzo cienka linia ust potęgują to wrażenie. Kiedy sięga po kawałek chleba, zauważam fragment jego tatuażu.
– Czy to wąż? – zagaduję. Val już usiadła na miejscu obok mnie i razem spoglądamy na Noaha. Ten krótko kiwa głową. – Mogę zobaczyć? – Przysuwam się lekko. – Ja mam wilka. – Podciągam rękaw i pokazuję mu tatuaż na przegubie prawej dłoni.
Noah zerka na moją rękę i lekko się nad nią pochyla. 
– Dobrze zrobiony – szepcze, po czym odsłania swoje przedramię. Wąż wije się od nadgarstka aż po pachę. 
– Ale piękny – wzdycham z zachwytu. 
– Noah sam go narysował, a potem kumpel mu go naniósł na skórę – wyjaśnia trzeci z młodych mężczyzn, Nathan. 
– Możesz narysować dla mnie krzak róży? – zwracam się do Noaha. – Tak, żeby współgrał z wilkiem? – nadmieniam.
Ten wzrusza ramionami; sprawia wrażenie obojętnego, ale widzę błysk w jego oczach. Ten sam błysk, który mam ja, gdy w mojej głowie pojawia się pomysł na nową książkę. Wiem, że Noah w myślach już tworzy wspomniany tatuaż. 
– Mogę – mruczy. 
Uśmiecham się szeroko. 
– Doskonale. – Aż zacieram ręce z podniecenia.
– Noah może ci go potem wytatuować – dodaje Val. 
– Idealnie. – Jestem zachwycona. 
Spoglądam na Nathana, który już rozsiadł się wygodnie na jednym z wolnych miejsc i nałożył sobie cały talerz jajek. Młodzi mężczyźni potrafią pożerać naprawdę ogromne porcje. Nathan wygląda, jakby dopiero co wygramolił się z łóżka. Jego lekko skośne oczy wskazują, że ma japońskie korzenie, a do tego jest niezwykle zręczny, bo radzi sobie z krojeniem jajek niczym wytrawny kucharz. Obserwuję go z zachwytem. Ubrany jest w t-shirt i bermudy. W ogóle nie pasują do jego drobnej sylwetki, niemniej dodają mu uroku. Jest uśmiechnięty i sprawia wrażenie osoby szczególnie pogodnej. Jest zupełnym przeciwieństwem Noaha. Ten chłopak jest jak maska, bez wyrazu.
Biorę kolejną porcję jajecznicy i zagryzam tostem, kiedy do jadalni wraca Pablo. Jest już w pełni ubrany i zdaje się, że nawet zdążył wziąć prysznic. Po pomieszczeniu roznosi się świeży zapach cytrusów i wanilii. Pablo rozsiada się jak rasowy samiec obok Nathana i podpierając się łokciem o stół, zagaduje:
– Zatem Rozo Adkinson. – Spoglądam na niego i przekrzywiam głowę w oczekiwaniu, do czego ta konwersacja nas poprowadzi. – Jeśli potrzebujesz przewodnika po posiadłości, to służę pomocą – proponuje, puszczając do mnie oczko. 
Wszyscy parskają śmiechem, a Benita syczy ze złości. 
– Myślisz, że mogę się tutaj zgubić? – podpytuję go. Wiem, że ranczo jest ogromne, lecz przy domu rośnie tylko kilka drzew, a reszta to łąki i pola, więc obojętnie, gdzie pójdę, zawsze trafię z powrotem. 
Pablo nakłada sobie grzankę i smaruje ją miodem. 
– Zgubić się pewnie nie zgubisz – wyjaśnia – ale mogę ci pokazać wyjątkowe miejsca tu i ówdzie. – Nadgryza kanapkę. 
Unoszę brwi i zerkam na Benitę. Ta kręci krytycznie głową.
– A co jest takiego wyjątkowego w tych miejscach? – pytam, udając, że nie rozumiem aluzji. Czuję, jak pozostali z napięciem nasłuchują naszej konwersacji. To, że piszę erotyki, nie oznacza jeszcze, że ze wszystkimi mężczyznami testuję każdą pozycję seksualną. Chociaż po paru ostatnich randkach mam wrażenie, że jednak tak właśnie myślą. 
Pablo się uśmiecha, pokazując białe zęby, które przy jego ciemnej karnacji wyjątkowo błyszczą.
– Nie chodzi o miejsce, a o towarzystwo pięknej kobiety i o to, co w takich miejscach można przyjemnego wspólnie robić – odpowiada basowym głosem. Być może działa to na dziewczyny w jego wieku, ale u mnie wzbudza jedynie uśmiech. 
Benita rzuca mu wrogie spojrzenie. Pozostali siedzą w milczeniu. Wiem, że to test. Sprawdzają mnie oraz to, na ile mogą sobie przy mnie pozwolić. 
– Wiesz, Pablo – mówię, smarując tost masłem. – Bardzo mi schlebia to zainteresowanie moimi powieściami i ogromnie się cieszę, że pomagają ci upiększać twoje seksualne CV. – Spoglądam na niego. Siedzi prosto i pewnie. – I jesteś naprawdę niesamowicie przystojnym, seksownym i gorącym młodym mężczyzną. – Obserwuję, jak jego buzia się rozświetla w uśmiechu, a w oczach pojawia się łobuzerska iskra. – Jestem pewna, że potrafisz zaspokoić większość pragnień niejednej kobiety – zniżam lekko głos, aby brzmiał bardziej erotycznie. W jadalni zapada wymowna cisza. Czuję wzrok wszystkich na sobie. Pablo wstrzymuje powietrze. – Ale nie jesteś w moim typie – kończę, posyłając buziaka w jego kierunku. 
Dookoła słychać salwy śmiechu. Benita tylko kręci głową.
– No cóż – wzdycha teatralnie Pablo. – Zawsze warto było spróbować. – Wzrusza ramionami. Sprawia wrażenie smutnego, jednak wiem, że to wyłącznie gra. 
– Niemniej, jak będziesz potrzebował rady na ten temat, to śmiało pytaj – dodaję. 
Pablo kilka razy unosi brwi.
– Masz na myśli praktyczne rady? 
– Pablo! – upomina go Benita. 
Ja zaczynam się śmiać. 
– Chcesz być modelem czy obserwatorem? – rzucam rozbawiona.
– Modelem! – ten wręcz wykrzykuje. 
Wywracam oczami. Pablo jest niemożliwy. 
Do końca śniadania rozmowy toczą się głównie na temat pracy. Dowiaduję się, jak wygląda codzienność na ranczo, kto czym się zajmuje i jakie ma obowiązki. Pomimo że domowników jest tylko tylu, ilu siedzi przy stole – oczywiście brakuje CJ’a, siostrzeńca Benity, który wyjechał na tydzień w interesach – to na farmie jest też duża grupa pracowników zewnętrznych: od ochroniarzy, których miałam okazję poznać, po stajennych, instruktorów, sprzątaczy, na rolnikach kończąc. 
Nieobecność siostrzeńca Benity jest mi za to bardzo na rękę. Dokładnie za tydzień przyjedzie Maggie, więc nie będę musiała samodzielnie załatwiać szczegółów co do naszych warsztatów w tym miejscu. Wprawdzie Benita wspomniała, że CJ już o wszystkim wie, niemniej pozostaje kilka kwestii, które trzeba omówić, i nie chcę tego robić bez przyjaciółki.
Po śniadaniu mam czas na rozpakowanie się. Zajmuję pokój na piętrze w gościnnej części domu. To duży salon z mniejszą sypialnią. Oba pomieszczenia są elegancko i modnie urządzone. Na szczęście nie ma tu telewizora, ale za to jest ogromne, wygodne łóżko. Cała sypialnia jest utrzymana w jasnych barwach, w dodatku pachnie tutaj świeżością i kwiatami. Okno wychodzi na przód budynku, więc mam widok na drzewa i ogród. W salonie stoi szafa, dwa zdobione fotele i okrągły stół. Jest też niewielkie biurko z krzesłem. Przy oknie stoją trzy kaktusy i figurka nagiej kobiety. Uśmiecham się na jej widok. Ciekawe, kto ją tu postawił. 
Wyjmuję rzeczy z walizki i chowam je do szafy. Nie mam wielu ubrań, bo nie chciało mi się targać połowy garderoby przez całe Stany. Tym bardziej że nie zdążyłam zajrzeć do domu w Atlancie, jedynie przesiadałam się z jednego samolotu do drugiego po dwóch eventach, które odbywały się na drugim końcu USA. Poza tym tutaj też są sklepy i na pewno znajdę czas na zakupy. Zresztą myślę, że dziewczyny będą chętne na wspólny wypad do tutejszego centrum handlowego. 
Opróżniając torebkę, zauważam, że telefon mi się rozładował. Podłączam ładowarkę do gniazda i gdy tylko włączam komórkę, słyszę dźwięk nadchodzących wiadomości. Kilka z nich to informacje o nieodebranych połączeniach od Maggie. Oddzwaniam do niej. 
– Wreszcie! – prawie krzyczy do słuchawki.
– Cześć, Maggie – mówię spokojnie. 
– Wiesz, co ja tutaj przechodzę?! – zaczyna trajkotać. – Wiesz, co to znaczy czekać cztery godziny na wyjaśnienie – zapada chwila ciszy, podejrzewam, że przyjaciółka coś sprawdza – cytuję: „właśnie poznałam miłość swojego życia”, i nie mieć pojęcia, co to znaczy? – Krzywię się. – Opowiadaj, szybko! Kim on jest? Jak się poznaliście? Jak się nazywa? Skąd jest? Kiedy się znowu zobaczycie? – zawiesza głos, a je przełykam ślinę. Biorę głęboki oddech. – Nie wzdychaj mi tutaj! – upomina mnie. – Gadaj!
– Ma na imię Carlos. Poznaliśmy się na lotnisku. Rozmawialiśmy przez dwie godziny – wyjaśniam spokojnie na jednym wydechu. 
– I? – dopytuje Maggie.
– Co i? – wtrącam ze złością. 
Tylko mnie nie pytaj o kolejne spotkanie. Wstrzymuję oddech. Też jestem wściekła, że sama nie wcisnęłam mu namiarów na siebie do ręki.
– No i kiedy się spotkacie? Masz jego numer telefonu? Dzwonił już do ciebie? Zawsze możesz się pierwsza odezwać, wiesz o tym… 
Zrezygnowana wypuszczam powietrze i przytakuję z rezygnacją.
– Nie mam jego numeru – informuję prawie szeptem.
– To nic, poczekaj, aż się odezwie. Wiem, że się odezwie – mówi z tą charakterystyczną dla niej pewnością w głosie. Ona zawsze we mnie wierzy, chyba bardziej niż ja sama w siebie.
– Nie sądzę, aby się odezwał, bo on też nie ma mojego numeru – odpowiadam szybko i wykrzywiam twarz, czekając na jej słowa. 
Zapada cisza. Siadam w fotelu i czekam.
– Nie poprosił o twój numer – wnioskuje Maggie. 
– No nie – szepczę. – I sama też nie wpadłam na to, żeby mu go zaproponować, więc…
– Opowiedz mi wszystko ze szczegółami – prosi, a ja biorę oddech i streszczam jej swoją dwugodzinną konwersację z Carlosem. Staram się skupiać na faktach, a nie koloryzować i kierować się domysłami. Zajmuje mi to dobre piętnaście minut. 
Po wysłuchaniu całej historii Maggie podsumowuje:
– Dałaś wielkiej dupy, Niki. – Wzdycham. Doskonale wiem, że dałam dupy. – Ale nie smuć się, skoro pojawił się ktoś w twoim życiu, kto pobudził twoje serducho, to znaczy, że przełamałaś schemat singielki – dopowiada entuzjastycznie. Potwierdzam. To też racja. – Kto wie, może Teksas przyniesie jakąś niespodziankę? – sugeruje Maggie.
Wymieniamy się jeszcze kilkoma informacjami, a potem się żegnamy. Odkładając telefon, zauważam ukryte drzwi. Są świetnie zamaskowane w ścianie. Podchodzę do nich. Najpierw nieśmiało pukam, a kiedy nikt się nie odzywa, otwieram je. Łazienka! Uśmiecham się do siebie, widząc przed sobą ogromną wannę i toaletkę. 
Zaraz nalewam sobie wody, dodaję olejki zapachowe, które znajduję na półce, i wskakuję do środka. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam spięta. W ciepłej wodzie moje mięśnie się rozluźniają, a ja zamykam oczy i wdycham świeży, malinowy zapach. Ani się spostrzegam, gdy mija godzina mojego wodnego relaksu. Wprawdzie dopiero rozpoczyna się dzień, a ja czuję się tak, jakby nadchodziła pora obiadowa. Słyszę, jak mój żołądek dopomina się o jedzenie. 
Wychodzę z wody i siadam w fotelu. Moje myśli wędrują do poprzedniego dnia, kiedy to Carlos zamówił dla nas obiad. Pamiętam jego rozbawienie, gdy zaburczało mi w brzuchu. Jestem pewna, że zauważył mój rumieniec na twarzy. Jego szmaragdowe oczy. Piękne oczy, w których skrywa się tyle tajemnic. Momentalnie ogarnia mnie smutek. Pewnie już nigdy ich nie zobaczę. Może mogłabym jakoś go odszukać? Kelnerka na pewno wiedziała, kim on jest albo chociaż jak się nazywa. 
Że też nie zapytałam nawet o nazwisko. Uderzam się dłonią w czoło. 
Stracić taką okazję. Chce mi się płakać. Może poszperam w internecie o wypadkach bogatych ludzi? Może wyskoczy jego zdjęcie? Już mam wziąć iPada i zacząć szukać, kiedy przypomina mi się, że on przecież kogoś ma. 
– To wyłącznie układ – szepczę do siebie. 
No tak, układ, w którym jest mu dobrze, bo bez zobowiązań. 
Oddycham głęboko. Wiem, dlaczego żadne z nas nie pomyślało o wymianie numerami telefonów: ponieważ oboje pragniemy od życia czegoś innego. Ja chcę zbudować prawdziwą i stałą relację, a on woli układy lub romanse. Rozjeżdżamy się. To wyjaśnienie trochę do mnie przemawia i pozwala ochłonąć. 
Dlaczego tak jest, że jak spotykam mężczyznę, który jest prawie idealny, on nie jest gotowy na związek? 
Z zamyślenia wyrywa mnie pukanie do drzwi. 
– Proszę – oznajmiam. 
Do środka zagląda Val. Uśmiecha się szeroko, widząc mnie rozłożoną wygodnie w fotelu. Zapraszam ją. Widzę, jak niesie ze sobą kilka moich książek. Siada naprzeciwko i rozkłada woluminy na stoliku. Niektóre sprawiają wrażenie, jakby były wielokrotnie czytane.
– Podpiszesz mi je? – pyta nieśmiało. Biorę pierwszą z brzegu i przeglądam. Ma zaznaczonych kilka stron. – To są słowa, które mają dla mnie znaczenie – wyjaśnia Val, gdy zatrzymuję się na jednym z nich. 
Fragment akurat mówi o budowaniu zaufania do siebie i do jasnego określania pragnień. Aż uderza mnie szczerość moich własnych, napisanych słów. To dokładne potwierdzenie tego, dlaczego moja znajomość z Carlosem zakończyła się w momencie, kiedy jeszcze nawet się dobrze nie zaczęła. 
Wyjmuję pióro z torebki i piszę dedykację dla Val: 
„Abyś zawsze pamiętała, że jesteś najważniejsza”.


Powieść możesz zakupić tutaj.

0 Komentarze