D. B. Foryś "Miłosna iluzja" - ROZDZIAŁ DRUGI



JESTEM NIEZDECYDOWANA


Do rana spałam płytko i niespokojnie. Budziłam się mniej więcej co godzinę, z trudem ponownie zamykając oczy, bo świadomość, że Kuba znajdował się tak niedaleko, nie dawała mi spokoju. Byłam naprawdę bliska tego, aby zapomnieć o swoich postanowieniach, puścić w niepamięć nasze skomplikowane rozstanie, pobiec do salonu i zedrzeć z Solskiego ubrania.

Na szczęście jakoś zdusiłam w sobie te pragnienia. Nie miałam pojęcia, czy chciałam mieć z nim jeszcze coś wspólnego, ale jeśli istniała taka możliwość, wolałam nie zaczynać wszystkiego od popełniania tych samych błędów. Już raz daliśmy się porwać namiętności i nic dobrego z tego nie wynikło.

Mrok za oknem pomału odpuszczał na rzecz jesiennej szarugi. Padał deszcz, wiatr strącał z drzew pożółkłe liście, a temperatura na zewnątrz niebezpiecznie lawirowała w granicach dziesięciu stopni. Nie przepadałam za zimą, która z dnia na dzień coraz bardziej się zbliżała. Zdecydowanie stawiałam na upały.

Na myśl o wyjściu na tę paskudną zawieruchę dostawałam dreszczy. Wzięłam ciepły prysznic, żeby chociaż trochę się rozgrzać, następnie przez dłuższą chwilę stałam w garderobie i przerzucałam wieszak za wieszakiem, chcąc znaleźć coś odpowiedniego. Miałam gdzieś modę. Z chytrym uśmiechem wcisnęłam się w puchowy sweter i podszyte polarem spodnie.

Cóż, na świecie istnieją dwa typy ludzi: ci, którzy znoszą zimno z godnością oraz ja.

Zjadłam omlet i popiłam go gorącą herbatą. Aura na dworze nie sprzyjała opuszczaniu mieszkania, jednak nie chciałam brać wolnego z tak błahego powodu jak lekki kapuśniaczek. Parę tygodni temu wróciłam do biura na cały etat, jako że moja sytuacja zdrowotna w miarę się unormowała i nie musiałam już brać częstych zwolnień, by biegać po przychodniach. Wciąż byłam pod nadzorem lekarzy, ale przynajmniej w pełni korzystałam z życia. Dziś tą pełnią okazało się spacerowanie po kałużach, mimo to nie zamierzałam narzekać.

Najważniejsze, że ruszyłam naprzód.

Założyłam płaszcz przeciwdeszczowy, obwiązałam szyję szalikiem i niecały kwadrans po siódmej weszłam do salonu. Kuba spał na kanapie, przykryty po szyję wełnianym kocem. Jego ubrania były równo złożone na fotelu, buty zaś zostały ustawione „na baczność”, przez co mimowolnie zrobiło mi się ciepło na sercu.

Odchrząknęłam. Raz, drugi, trzeci. Dotąd zachowywałam się możliwie bezszelestnie, aby nie przeszkadzać i dać Solskiemu odpocząć po podróży, ale nie mogłam już dłużej odwlekać naszej rozmowy. Musiałam zamienić z nim kilka zdań, zanim wyjdę do pracy.

Mężczyzna przebudził się dopiero po chwili. Zamrugał parokrotnie, przetarł zaspane oczy, potem powoli dźwignął się do pozycji siedzącej. Na jego twarzy pojawiły się delikatne zmarszczki, gdy wygiął usta w nikłym uśmiechu, a rozczochrane włosy sprawiały, że wyglądał iście kusząco.

– Cześć – zagadnął wesoło. – Fajne kalosze.

– Dzięki – odpowiedziałam skrępowana. Naraz zwątpiłam w słuszność doboru stroju. W żółtych gumiakach i jasnobrązowej pelerynie, która wyglądała jak zwinięta z darów dla powodzian, na bank prezentowałam się mało atrakcyjnie. – Słuchaj… – Westchnęłam. – O szesnastej kończę pracę. Chciałabym, byś do tego czasu wrócił do siebie. Klucze zostaw pod wycieraczką, bo raczej nie będą ci już potrzebne.

Solski spojrzał na mnie z nietęgą miną.

– Znalazłabyś wieczorem kilka minut, żeby pogadać?

– Nie mogę – mruknęłam, unikając jego wzroku. – Mam randkę.

Nie musiałam na niego patrzeć, aby wyłapać, jak głośno zassał powietrze i zacisnął pięść.

– To coś poważnego? – spytał zachrypniętym głosem.

Pewnie miał nadzieję, że kłamałam, ale mówiłam szczerze. W mojej przychodni pracował taki jeden doktor, który od dawna składał mi propozycje nie do odrzucenia. Dotąd uprzejmie go spławiałam, ponieważ nie był za bardzo w moim typie, lecz kiedy ostatnio znów wyskoczył z zaproszeniem na drinka, dałam się namówić. Nie wiązałam z nim wielkich nadziei, po prostu uznałam, że nie mogę dłużej żyć niespełnionymi marzeniami, a wyjście na miasto z kimś, kogo już trochę znałam, wydawało się nienajgorszym początkiem.

Ciekawe, tak swoją drogą, że zgodziłam się z nim spotkać akurat wtedy, gdy Solski postanowił wrócić do Wrocławia. Wszechświat chyba naprawdę mnie nienawidził…

– Jeszcze nie wiem – przyznałam. – Raczej nie, jednak chcę to sprawdzić.

– Okej – szepnął. – Kiedy wrócisz, już mnie tu nie będzie. Obiecuję.

Jego słowa sprawiły mi lekki ból. Brzmiały jakoś tak poważnie i ostatecznie, że aż poczułam nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Pożegnałam się z nim w pośpiechu, niemrawym tonem życząc mu miłego dnia, po czym wyszłam z mieszkania. Mimowolnie po policzku spłynęła mi łza, zaraz po niej druga. Natychmiast je starłam i wzięłam głęboki wdech. Musiałam prędko doprowadzić się do porządku.


***


Dzień w korporacji zawsze zaczynał się identycznie. Przywitałam dziewczyny z recepcji, odblokowałam drzwi kartą magnetyczną, która równocześnie rejestrowała też czas mojego przyjścia do firmy, następnie skierowałam się do swojego działu. Mój zespół zajmował niedużą przestrzeń oddzieloną od reszty tylko szklaną szybą.

Powiesiłam wilgotny płaszcz na wieszaku, usiadłam przy biurku i włączyłam komputer. Najpierw sprawdziłam skrzynkę mailową, a gdy się okazało (jak zazwyczaj zresztą), że nie dostałam żadnych naglących wiadomości, uruchomiłam wewnętrzny program, by rozeznać się w postępach aktualnego zlecenia.

W międzyczasie ludzie pomału nadciągali z każdej ze stron. Gdzieś rozległ się dźwięk buczącej drukarki, rozdzwoniły się pojedyncze telefony, z poustawianych obok siebie boksów docierały odgłosy rozmów i stukania w klawiatury. Nie mieliśmy odgórnie narzuconej godziny na rozpoczęcie pracy, ale większość przychodziła na dziewiątą, aby nie tkwić tu do późna. W naszej sekcji pierwszy pojawił się Rafał, zaraz po nim Olo z Borutem oraz Paweł, a na końcu Majka, która już od wejścia trajkotała na temat najświeższych plotek.

– Słyszałaś o nowym managerze z kadr? Ponoć wygląda tak obłędnie, że laski mdleją na jego widok. – Rozemocjonowana przyjaciółka usiadła na krześle i podjechała nim bliżej mnie.

Przewróciłam oczami. Jeśli chodziło o facetów, kumpela nie przepuszczała żadnemu.

– Mówią, że ma tak soczyście zielone oczy jak świeża trawa na łące – kontynuowała tuż przy moim uchu. – Znasz mnie, zawsze lubiłam trawę. – Zaśmiała się, wykonując dłonią gest, jakby zaciągała się blantem.

– Czy ty się czasem z kimś teraz nie spotykasz? – Posłałam jej upominające spojrzenie.

– Kochana, dla ciebie podpytałam – usprawiedliwiła się. – Musisz wreszcie zapomnieć o tym swoim Kubie i zacząć się umawiać z innymi, inaczej najlepsze partie przejdą ci koło nosa.

Spuściłam głowę.

– On wrócił – wymamrotałam.

Majka aż rozdziawiła usta z niedowierzania.

– Kto? Solski?

– Tak. – Głośno wciągnęłam powietrze. – Pojawił się w środku nocy. Otworzył drzwi swoim kluczem, ale myślałam, że to złodziej, bo dłubał w zamku dobre kilkanaście sekund, więc… – Przygryzłam dolną wargę. Było mi trochę wstyd. – Uderzyłam go patelnią – dokończyłam cicho.

– Tym żeliwnym wokiem, mam nadzieję. – Parsknęła śmiechem.

– Jesteś okrutna.

– E tam. – Wzruszyła ramionami. – Powiedz chociaż, że kazałaś mu wracać, skąd przylazł? – Rzuciła mi ostre spojrzenie. – Nie chcę znów patrzeć, jak przez niego ryczysz. Nie rób sobie tego.

Zamilkłam na moment. Nie podobało mi się, dokąd zmierzała ta dyskusja. Traktowałam Majkę jak siostrę i liczyłam się z jej zdaniem, jednak nic nie mogła poradzić na to, że nadal kochałam Kubę. To było silniejsze ode mnie. Nie planowałam od razu wskakiwać z nim do łóżka, nie wiedziałam w ogóle, czy chcę jeszcze kiedyś dać nam drugą szansę, ale jeśli tak się stanie i faktycznie będę ponownie płakać z jego powodu, trudno. Ważne, że podejmę to ryzyko sama.

Zbyłam przyjaciółkę paroma ogólnikami, wygasiłam ekran monitora i wykręciłam się od dalszej rozmowy, informując, że koniecznie muszę skoczyć do bufetu po coś do jedzenia. Wcale nie byłam głodna, zwyczajnie nie miałam ochoty na żadne deklaracje, a wiedziałam, że Majka tak łatwo mi nie odpuści.

Chłopaki były właśnie po śniadaniu, jedynie Rafał przebąkiwał o niedoborze kofeiny w organizmie, dlatego bez trudu namówiłam go na wycieczkę do znajdującego się na parterze bistro. Knajpa nie należała do firmy, ale jako że mieściła się w tym samym budynku, byliśmy jej częstymi bywalcami. Obsługa nie pytała nas już nawet o imiona, ponieważ od miesięcy zapisywała je na naszych kubkach na wynos. Co prawda mieliśmy przynajmniej ze cztery dobrze wyposażone kuchnie służbowe, gdzie mogliśmy bez limitu korzystać z darmowego ekspresu, lecz to, co z niego powstawało, nazwałabym prędzej napojem zbożowym niż prawdziwą latte. Od dłuższego czasu wszyscy omijaliśmy go szerokim łukiem.

O tak wczesnej porze w lokalu panował spory ruch, więc kulturalnie ustawiliśmy się w kolejce do kasy. Od napływających zewsząd zapachów pieczywa oraz świeżo parzonej kawy ostatecznie nabrałam apetytu. Kumpel zagadywał o sobotniej imprezie z dawnymi znajomymi ze studiów, a ja przytakiwałam krótkimi mruknięciami, jednocześnie wpatrując się w rozpisane na ścianie menu.

Zrobiłam krok do przodu, żeby zlikwidować lukę w rzędzie. Gdzieś za mną dźwięczały sztućce siedzących przy stolikach klientów, po pomieszczeniu niósł się gwar rozmów i sporadyczne śmiechy. Co chwilę pocierałam ramiona dłońmi, gdy ktoś otwierał drzwi, wpuszczając do środka chłodne, deszczowe powietrze. Żałowałam, że jednak nie zostałam w domu. Nie znosiłam jesieni tak bardzo, że z ogromną chęcią wyjechałabym do jakiegoś egzotycznego kraju, po czym wróciła z niego dopiero na wiosnę. Może Teneryfa albo Bali?

– Wezmę mokkę i bagietkę z kurczakiem, a ty? – Obróciłam się do Rafała, ale zamiast jego wesołej twarzy napotkałam parę zdziwionych oczu, które należały do zupełnie kogoś innego. Ups.

– Czarną bez cukru – powiedział nieznajomy. – Skuszę się też na kanapkę, jeśli polecasz? – Błysnął białymi zębami. – Jestem tu pierwszy raz.

– Przepraszam. – Zachichotałam nerwowo, rozglądając się za przyjacielem. – Myślałam, że…

– Tam poszedł. – Mężczyzna wskazał ręką na Rafała. Kumpel stał kawałek od nas i dumał nad leżącymi na wystawce za szybą słodkościami. Cały on. – To co? Polecasz?

Z powrotem przeniosłam wzrok na mojego rozmówcę.

– Tak, są pyszne – potwierdziłam, uważniej mu się przyglądając. Musiałam przyznać, że przyjemnie się na niego patrzyło. Miał dłuższe, starannie ułożone włosy, zadbany zarost oraz intrygujące spojrzenie, które aż raziło intensywną zielenią. Od razu skojarzyłam go z poranną pogadanką Majki. – Nie pracujesz przypadkiem w HR?

Znów przesunęłam się o kilka centymetrów, by wypełnić miejsce po kolejnym obsłużonym kliencie.

– Pracuję, właściwie od dzisiaj. – Zmarszczył gęste brwi. – Pisali o tym w jakimś korporacyjnym wydaniu newslettera czy coś? – Wyczułam w jego głosie odrobinę nadziei, że byłoby fajnie, gdyby okazało się to prawdą.

Zaśmiałam się cicho.

– Niestety nie. – Lekko przechyliłam głowę i obdarzyłam go smutną miną. – Zdradzę ci za to pewien sekret. – Ściszyłam ton do konspiracyjnego szeptu. – Dziewczyny plotkują. Od rana paplają o głębokim odcieniu twoich tęczówek. Nie da się ukryć, że nie przesadzają.

– Hmm, uznam to za komplement. – Nieznajomy wyciągnął do mnie rękę. – Daniel Zakrzewski. Miło mi.

– Hela Osińska – przedstawiłam się i ujęłam jego dłoń. Miał pewny uścisk, nie żaden z rodzaju tych zbyt wiotkich, gdy człowiek jedynie chwyta za palce, jakby się bał bliższego kontaktu fizycznego. To mu się chwali. – Spróbuj tej z szynką parmeńską albo gruszką w białej czekoladzie – poleciłam. – Może nie brzmi zachęcająco, ale wierz mi, nie pożałujesz.

– Okej, zdam się na ciebie i zaryzykuję. – Puścił do mnie oczko. – Dzięki.

– A proszę.

Zamieniłam z mężczyzną jeszcze parę niezobowiązujących zdań, zapoznałam go z Rafałem, kiedy wreszcie skończył oglądanie deserów i do nas podszedł, później złożyliśmy zamówienia. Daniel wydawał się świetnym facetem, takim z poczuciem humoru oraz dystansem do samego siebie. Pożegnaliśmy się w windzie – on pojechał piętro wyżej, my wysiedliśmy, aby wrócić do naszego działu.

Gdy dotarłam do biurka, Majka nie poruszyła już tematu Solskiego ani moich wyborów, dlatego w nagrodę opowiedziałam jej o planach na dzisiejszą randkę. Targało mną coraz więcej wątpliwości, lecz finalnie uznałam, że powrót Kuby nie powinien wywracać mojego życia do góry nogami.

Jeżeli mieliśmy jeszcze kiedyś być razem, przyszłość to zweryfikuje. Proste.



0 Komentarze