Zapowiedź powieści Ewy Pirce "Dopóki nie zajdzie słońce" znajdziecie tutaj, a tymczasem zapraszam na trzeci rozdział drugiej części:
MISJA
26
Tonąć pod ciężarem niewypowiedzianych słów.
Jess
– Co sobie przypomniałaś? – zapytał Sam z pewną dozą ostrożności.
Kiedy szturm na mój umysł przypuściły słowa i tembr głosu człowieka, który zaatakował mnie w szpitalu, prawie odpłynęłam w kolejny niespokojny sen. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak nagle skojarzyłam fakty, połączyłam kropki – a one utworzyły obraz porywacza. Wprawdzie ten nie miał brody, ale byłam niemal pewna, że to ten sam mężczyzna, który zaczaił się na mnie i Lucy na parkingu. Nigdy nie zapomnę dudniącego mi do dziś w uszach głosu: „Milcz, głupia dziwko!”. I groźby, że to nie koniec…
– Jess! – krzyknął ze zniecierpliwieniem Sam, czym wybudził mnie z odrętwienia.
Odnalazłam jego spojrzenie.
– Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć… Być może to nic istotnego, ale muszę ci o tym powiedzieć.
– Co takiego? – naciskał.
Wyglądał, jakby chciał wytrząsnąć ze mnie odpowiedź.
– Pamiętasz tę sytuację ze szpitala? Tego mężczyznę, który podał się za pacjenta, a potem mnie zaatakował?
Popatrzył na mnie czujnie.
– Co z nim?
Wciąż obolała i wypompowana z energii, weszłam głębiej do kuchni i usiadłam na krześle przy stole.
– Nie jestem pewna… Może to tylko moja wyobraźnia, ale zdaje mi się, że…
– Że? – ponaglił mnie, wyraźnie już rozdrażniony, że tak wolno zbieram słowa.
– Że jego głos był bardzo podobny do głosu mężczyzny, który na nas napadł.
Sam zesztywniał. Jakby Królowa Lodu w ułamku sekundy przemieniła go w lodową bryłę.
– Nie wiem, czy jest to ze sobą jakoś powiązane, ale powiedział… – Zamilkłam na moment, żeby uporządkować myśli. – Powiedział wtedy coś, co dopiero teraz nabrało sensu. Wcześniej zwaliłam to na jego niepoczytalność, narkotyki, pod których wpływem mógł być…
– Na litość boską, wyduś to wreszcie z siebie! – zawołał Sam, z nerwów rzucając telefon na blat.
Zebrałam się w sobie i wyznałam:
– Powiedział wtedy, że to jeszcze nie koniec.
Nie czekając na to, czy mam coś do dodania, Sam złapał za komórkę. Wybrał jakiś numer z listy kontaktów i unikając mojego wzroku, przyłożył ją do ucha.
– Masz możliwość sprawdzenia taśm ze szpitala Tulane od około miesiąca wstecz? – rzucił do swojego rozmówcy, gdy ten odebrał.
Słuchał w skupieniu osoby po drugiej stronie aparatu, aż posłał mi przelotne spojrzenie. Umknęłoby mi ono, gdybym nie obserwowała go niczym jastrząb.
– Tak, możliwe, że coś mamy – przytaknął głosem żywszym niż dotychczas. – Znam pewną pielęgniarkę, która tam pracuje. Została napadnięta podczas pracy. Zanim napastnik uciekł, zagroził, że to nie koniec. Biorąc pod uwagę moją relację z tą dziewczyną, istnieje prawdopodobieństwo, że napastnik i porywacz to ta sama osoba.
Mówił coś jeszcze, ale już go nie słuchałam. Tak jak on krążył po kuchni, tak mnie po głowie biegały dwa słowa, których gorycz rozlała mi się w sercu. Byłam dla niego tylko „pewną pielęgniarką”, którą od czasu do czasu bzykał. W ten sposób pokazał mi, gdzie moje miejsce w jego życiu.
Samuel Remsey posiadał niezaprzeczalny talent sprowadzania mnie na ziemię za każdym razem, kiedy pomyślałam, że mogłabym pragnąć od mężczyzny czegoś więcej niż niezobowiązującego seksu. Brawo, Sam, brawo…
Chciałam zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu jak poranna mgła. Gdyby nie to, że poprzysięgłam sobie, że zrobię wszystko, by Lucy wróciła do domu cała i zdrowa, już by mnie tutaj nie było. Musiałam przełknąć dumę i rozgoryczenie – dla tej małej dziewczynki.
Pogrążona w posępnych myślach nie zorientowałam się, że Sam skończył rozmawiać, póki nie stanął przede mną i nie wziął mnie za rękę.
– Chodź, naprawdę musisz odpocząć. Chciałbym też, żebyś opowiedziała mi wszystko, co pamiętasz, z najdrobniejszymi szczegółami.
Uznawszy, że łatwiej wykonywać jego instrukcje niż się opierać, wstałam i podążyłam za nim ku schodom na piętro.
Jego aura się zmieniła. Zasiałam w nim ziarno nadziei, co sprawiło, że uruchomił tryb żołnierza. A przynajmniej tak sobie wyobrażałam jego zachowanie, gdy szykował się na misję. Dobrze było wzbudzić w nim chęć do działania, lecz jednocześnie czułam obawę, że moje założenia okażą się fałszywe i jeszcze bardziej go rozczaruję.
– Sam… – odezwałam się, kiedy weszliśmy do sypialni.
– Za chwilę, Jessie – odprawił mnie, a następnie wykręcił kolejny numer.
Nawiązał połączenie z kimś, kto nazywa się Parker. Przekazał mu to samo, co swojemu poprzedniemu rozmówcy. Gdy do jego głosu zakradły się pewność i podekscytowanie, próbowałam mu przerwać, ale mnie zlekceważył, odegnał jak natrętną muchę, co mnie bardzo wkurzyło.
Nawet się nie zastanawiałam – wyrwałam mu telefon, nacisnęłam czerwoną słuchawkę i rzuciłam komórkę na łóżko. Dzięki temu w końcu zyskałam jego zainteresowanie.
– Co się dzieje? – Wyglądał na skołowanego moim gwałtownym zachowaniem.
– Za bardzo się nakręcasz. Nie chcę, żebyś był rozczarowany, jeśli się okaże, że te dwa wydarzenia nie są ze sobą powiązane.
Siliłam się na spokój, choć myśli i serce pustoszył mi huragan.
– To jest jakiś punkt zaczepienia. Trop, który należy dokładnie sprawdzić. Jeżeli te dwie kwestie mają wspólny mianownik, to znacznie ułatwi poszukiwania – tłumaczył, spojrzeniem błagając mnie o zrozumienie. – Te kilka dni… Jeszcze nigdy nie czułem takiej bezsilności, nawet wtedy, gdy torturowano mnie na sto różnych sposobów. Mam wrażenie, że błądzę po omacku jak dziecko w ciemności. Szukam wyjścia, ale każde drzwi, które otwieram, prowadzą mnie do ślepego zaułka.
– Rozumiem – wtrąciłam, nie mogąc znieść jego udręki. – Ale nie chcę dokładać ci cierpień, a tak się stanie, jeśli odkryjecie, że się mylę. Że to tylko wytwór mojej wyobraźni…
– Nie martw się o to. – Pogłaskał mnie po policzku.
Tym razem pokrzepienie, które zawsze dawał mi jego dotyk, nie nadeszło.
Przyglądaliśmy się sobie nawzajem, aż Samuel pierwszy odwrócił wzrok.
– Połóż się, jesteś zmęczona.
Kiedy nadal tkwiłam w miejscu, popchnął mnie lekko, aż wylądowałam na materacu. Nie mając innego wyjścia, wspięłam się wyżej i ułożyłam na boku, tyłem do niego. Nakrył mnie pledem. Po chwili poczułam, że materac się ugiął. To Sam położył się obok, ale zachowywał dystans.
– Nie winię cię – powiedział po upływie paru minut. – Chcę, żebyś w to uwierzyła i przestała się zadręczać.
Milczałam. Dziś padło już wystarczająco dużo fałszywych słów.
– Chodź do mnie – wymruczał tuż przy moim uchu.
Zesztywniałam z zaskoczenia, bo przykleił się do moich pleców i objął mnie ręką w pasie. Leżeliśmy na łyżeczkę jak zadurzone w sobie nastolatki, co w zaistniałej sytuacji i po tym, co usłyszałam, wydawało mi się absurdalne. Nie zmieniało to jednak faktu, że po raz pierwszy od kilku dni poczułam się bezpiecznie.
Sam
Mimo że leżałem koło Jess – kobiety stanowiącej mój osobisty środek nasenny – nie mogłem zasnąć. Delikatnie odgarnąłem z jej twarzy włosy, by lepiej przyjrzeć się siniakom i zadrapaniom, które najprawdopodobniej powstały z mojego powodu. Jess była taka krucha w moich ramionach. Taka bezbronna. Poświęciła się dla Lucy. Poświęciła się dla mnie. Nie wygrała, ale podjęła walkę. Tylko to powinno się liczyć.
Z nas dwojga to ja byłem żołnierzem. Jednak na skutek tego, że użalałem się nad sobą i – co gorsza – uległem własnym słabościom, czułem się jak dezerter. Musiałem zebrać się do kupy i wrócić na pole bitwy. Odświeżyć swoje umiejętności i przechytrzyć tego skurwiela, który ze mną igrał.
Musnąłem ustami czubek głowy Jess i przekręciłem się na plecy. Ze wzrokiem wbitym w sufit zacząłem rozmyślać o czasie spędzonym w wojsku i CIA. Zapuszczałem się w najdalsze zakamarki pamięci, szukając jakichś wskazówek co do tego, kim mógł być porywacz i czego tak naprawdę chciał. Bo nie miałem wątpliwości, że Lucy była jedynie środkiem do celu, a nie celem samym w sobie.
Trybiki w moim umyśle pracowały na najwyższych obrotach. Po ponownym przeanalizowaniu listy z nazwiskami osób, z którymi kiedyś zadarłem, doszedłem do wniosku, że wszystkie były już martwe. A może podążałem błędnym tokiem rozumowania? Może ktoś mścił się za to, co spotkało któregoś z moich wrogów? Albo przyjaciół…
Przed oczyma stanął mi Snake. Nie miałem pojęcia, skąd mi się to wzięło, ale ujrzałem go. Tak wyraźnie, że nie istniała opcja, że to ktoś inny.
Zsunąłem się ostrożnie z łóżka, wziąłem z szafki telefon i po cichu opuściłem pokój.
W drodze na dół wybrałem numer Frosta. Zmieliłem w ustach przekleństwo, gdy nie odebrał. Ponownie nacisnąłem zieloną słuchawkę i ponownie zostałem przekierowany na pocztę głosową. Nie poddałem się jednak. Bombardowałem go telefonami, póki po drugiej stronie nie wybrzmiał jego zmęczony głos.
– O co chodzi, Jackal?
– Sprawdźcie Snake’a – rzuciłem bez ogródek.
– On przecież nie żyje – odparł bardziej przytomnie.
– Owszem, a to znaczy, że ktoś z jego otoczenia może szukać zemsty. Nie jest tajemnicą, że przyczyniłem się do jego śmierci i że kolaborował z talibami – wyjaśniłem.
Frost westchnął przeciągle.
– W porządku, sprawdzimy to dla ciebie – zapewnił, choć po tonie głosu wywnioskowałem, że uważa tę poszlakę za nietrafną. – Przejrzeliśmy nagrania z kamer zamontowanych przed domem – zmienił temat. – Po pierwsze, podejrzewamy, że był u ciebie poprzedniej nocy. Przez dwadzieścia pięć minut mamy na ekranie tonące w mroku pomieszczenie. Coś porusza się w ciemnościach, ale co to takiego, dowiemy się dopiero, jak nasi informatycy wyczyszczą obraz. Po drugie, ten ktoś zakłócił odbiór poprzez przełączenie na inny kadr… Z całą pewnością zrobił to zdalnie, inaczej byśmy go przydybali. Mimo kiepskiej widoczności z powodu mroku widoczne są tam metalowe pręty, przez co sądzimy, że jest to klatka. Coś znajduje się w środku, o czym świadczy nikły ruch. Po kilkakrotnym przejrzeniu nagrania jestem niemal pewien, że w środku znajduje się jakaś postać. Najprawdopodobniej dziecko.
Serce mi załomotało na myśl o Lucy, a głowie zaświeciła się czerwona kontrolka.
– Takie działania stosowaliśmy w agencji – przypomniałem, coraz bardziej przekonany, że mam rację, łącząc wszystko z osobą Snake’a.
– Teraz stosują je nawet amatorzy, Jackal. Niemniej nie możemy wykluczyć, że to ktoś z naszych.
– A co z nagraniami z taśm szpitala?
– To chwilę potrwa, potrzebna jest zgoda dyrektora placówki. Nie gorączkuj się tak. Doskonale wiesz, że działamy najszybciej, jak się da.
Niewystarczająco szybko.
– Jest coś jeszcze…
– Co takiego?
– Skontaktował się ze mną detektyw Hudson…
Mogłem przewidzieć, że prędzej czy później się to stanie.
– Czego chciał? – burknąłem.
– Twój kumpel nieco namieszał, wyznaczając nagrodę za głowę porywacza. Teraz pojawi się w cholerę fałszywych informacji, a sprawdzanie każdej z nich odciągnie nas od tego, co ważne.
– A może jedna z nich będzie istotna? – odparłem przekornie. – Alex przynajmniej nie siedzi z założonymi rękoma.
– Bronisz go – stwierdził Frost z czymś w rodzaju zadumy. – Nie sądziłem, że zdołasz kogoś do siebie dopuścić.
– Nie znasz mnie.
Ekspert od relacji międzyludzkich się znalazł, psia mać.
– Znam cię lepiej, niż ci się wydaje, dzieciaku – prychnął. – Dam ci znać, jak tylko dowiem się czegoś nowego.
– Dzięki.
Po zakończeniu rozmowy nalałem sobie szklaneczkę szkockiej, którą wypiłem za jednym zamachem. Uzupełniłem szkło i opadłem na kanapę.
Panująca w domu cisza rozbudziła demony, które zdołałem uśpić. Sięgnąłem po omacku po leżącego na podłodze pilota, żeby wypełnić wnętrze muzyką. Zamiast na niego moja ręka trafiła na foliową torebeczkę. Podniosłem ją i wysypałem na dłoń jedną z ukrytych w środku pastylek LSD. Narkotyk palił mi skórę jak trucizna. Powinienem nim cisnąć, rozdeptać, spuścić w kiblu.
Nie zrobiłem tego jednak…
Sumienie wrzeszczało. Żeby je zagłuszyć, zwlokłem się z kanapy i włączyłem wieżę. Z głośników popłynął Talking To Myself Linkin Park – utwór idealnie odzwierciedlający to, co działo się w moim wnętrzu.
Rozpostarłem dłoń, na której wciąż leżała tabletka. Taka niewielka, a tak potężna. Taka niepozorna, a tak niebezpieczna.
Połknij.
Ostatni raz.
Poczujesz ulgę.
Diabelski głos z tyłu głowy namawiał mnie do jej zażycia. Powtarzał, że to najlepszy sposób na oderwanie się od rzeczywistości, a przecież niczego tak nie pragnąłem, jak chwili zapomnienia. Próbowałem się go pozbyć, ale był wyjątkowo natarczywy.
Brakowało mi sił, by długo mu się opierać.
Tabletka trafiła do moich ust sekundę po decyzji, że ulegnę pokusie. Gdy przełykałem, moje kubki smakowe podrażnił gorzki posmak. Nie spłukałem go alkoholem ani niczym innym. Wróciłem na kanapę, gdzie czekałem, aż moje mięśnie się rozluźnią, a umysł stanie się lekki jak puch. Jednocześnie usiłowałem nie myśleć o tym, czego się dopuściłem.
Głos Chestera przenikał przez pory skóry do komórek, które dryfowały na falach wydobywających się z głośników dźwięków. Nigdy nie mogłem pojąć, jak to się dzieje, że muzyka potrafi oddać stan, w jakim aktualnie się znajdujemy. Nuty rozkosznie łaskotały mnie od środka, unosiłem się na riffach niczym surfer na desce.
Gdy wybrzmiało What I’ve Done, przymknąłem powieki, pozwalając słowom wsiąknąć w mój odurzony umysł.
Co ja zrobiłem? Zmierzę się ze sobą.
Stawię czoła sobie, by wykreślić to, czym się stałem.
Oczyszczę siebie i wymarzę to, co zrobiłem.
Narkotyk coraz mocniej wciągał mnie w swoje władanie. Odpływałem w wytęskniony niebyt. Do pełni szczęścia potrzebowałem tylko chętnej cipki. Ale nie byle jakiej cipki. Ta, której pragnąłem, przebywała w moim pokoju. Wystarczyło, bym pobiegł na górę albo ona zeszła do mnie…
Kiedy kanapa się ugięła, uśmiechnąłem się pod nosem. Moja bezczelna ślicznotka musiała być napalona tak samo jak ja, więc postanowiła wziąć to, czego pragnęła.
Otworzyłem oczy i krzyknąłem, gdy zobaczyłem, że na poręczy siedzi Sari. Natychmiast poderwałem się do pozycji siedzącej i wycofałem jak najdalej to możliwe.
– Witaj ponownie, wujku. – Po raz kolejny zafundowała mi ten swój upiorny uśmiech, który stał się jej znakiem firmowym. – Mam dla ciebie niespodziankę. Cieszysz się?
– Nie, tylko nie ty… – wyjąkałem stłumionym głosem.
– Przyprowadziłam kogoś, za kim na pewno tęsknisz – zaświergotała z czymś w rodzaju wiedźmowego zaśpiewu.
– Wynocha! – warknąłem, zrywając się na równe nogi. – Ciebie tu nie ma! Wynoś się z mojej głowy!
– Nie tęsknisz za siostrą? – Wydęła swoje wąskie, zsiniałe usta. – Wszędzie jej dla ciebie szukałam, powinieneś być mi wdzięczny. – Ostatnie słowa wypowiedziała z podszytym złością naciskiem.
– Nie, nie, nie. – Zakryłem rękoma uszy, by nie słyszeć głosu tego małego potwora.
– Nie bądź taki, wujku…
Zeskoczyła z kanapy i zaczęła sunąć w moją stronę. Ona postępowała krok do przodu, a ja do tyłu.
– Wynoś się! Wynoś, wynoś…
– Lucy! – zawołała melodyjnie.
– Nie, nie, nie, nie, nie…
– Sam!
Zamknąłem oczy i docisnąłem dłonie do uszu, a jej głos i tak sforsował tę barierę.
– Wynocha z mojej głowy!
Coś mną szarpnęło. Raz. Drugi. Trzeci. Aż zmuszony byłem unieść powieki. Gdy to uczyniłem, moje spojrzenie zderzyło się z błękitnymi tęczówkami mojej siostry.
Oddychałem płytko, próbując przez zaciskającą mi się na szyi obręcz wtłoczyć w płuca tlen. Odepchnąłem Lucy, nie będąc w stanie na nią patrzeć. Byłem uwięziony w koszmarze, z którego nie istniała droga ucieczki.
Przez zasłonę trwogi przedarł się kolejny głośny krzyk.
– Sam!
Chwilę mi zajęło, zanim się zorientowałem, że tym razem głos był inny. Bardziej ludzki. Znacznie przyjaźniejszy. I mocno zaniepokojony.
– To ja, Jessica – usłyszałem wyraźniej, co sprowadziło mnie do rzeczywistości.
Wzrok mi się wyostrzył i wtedy zobaczyłem, że Jess klęczy na podłodze, opierając ciężar ciała na rękach. Oczy miała szeroko otwarte z przerażenia, kręciła z niedowierzaniem głową.
– Co się, do cholery, dzieje?! – Ostrość jej głosu przeszyła mnie na wylot.
– Kurwa – przekląłem, kucając przy niej. – Nic ci się nie stało?
Chciałem jej dotknąć, ale domyślałem się, że mnie odtrąci.
– Psychoza wróciła? – wyszeptała.
– To nic takiego. – Starałem się zapanować nad drżącymi z lęku dłońmi.
– Nic takiego?! Zaatakowałeś mnie, Sam…
Niemożliwe. To, kurwa, niemożliwe.
Ponownie zacisnąłem powieki, naiwnie myśląc, że dzięki temu odetnę się od tego, co rozgrywało się w moim umyśle. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, bo odezwała się Sari. Stała za Jessicą, kręcąc z dezaprobatą głową.
– Wujku…
– Jej tu nie ma – przekonywałem sam siebie.
– Jestem! – krzyknęła Jess, wstając z podłogi.
Nie ty, do cholery.
– Wstań – nakazała, podając mi rękę, której chwyciłem się jak koła ratunkowego.
Podprowadziła mnie do kanapy, po czym gdzieś zniknęła. Chciałem ją błagać, by mnie nie zostawiała, jednak obecność kołyszącej się nieopodal na piętach dziewczynki unicestwiła każde słowo rodzące mi się w myślach.
– Napij się. – Jessie podsunęła mi do ust butelkę wody.
Oplotłem palce wokół szyjki w tym samym czasie, gdy zrobiła to Sari. Natychmiast wypuściłem butelkę, która upadła na podłogę, a woda rozbryznęła się wszędzie wokół.
Jessie odskoczyła na bok. Potknęła się o przewróconą ławę, ale nie upadła. Puszczając wiązankę bluzgów, schyliła się, żeby podnieść mebel. Nagle zamarła. A następnie szybko się wyprostowała, wlepiając we mnie oskarżycielski wzrok.
Zauważyłem, że trzymała coś w ręce. Nie zdążyłem się temu przyjrzeć, bo znów postanowiła wtrącić się Sari. Przeniosłem spojrzenie do miejsca, gdzie stała razem… z Lucy. Brudną, z sińcami pod oczami i plackami włosów na wygolonej główce.
– Pobawisz się z nami? – zaszczebiotała Sari.
– Właśnie, pobawisz się z nami, Sam? – zawtórowała jej Lucy.
Dwa życia.
Dwoje dzieci.
Jeden kat.
Ja.
– Sam, coś ty, do kurwy, zrobił najlepszego?!
Pytanie zadane przez Jess było ostatnim, co w pełni zarejestrowałem. Przestrzeń się zaciemniła i wszystko straciło ostrość, co przyjąłem z nieopisaną ulgą.
Jess
– O nie! Nie ma mowy! – huknęłam w złości.
Podbiegłam do Sama i strzeliłam go prosto w twarz. Gdyby był trzeźwy, nie wywarłoby to na nim najmniejszego wrażenia, ale teraz, na dragach, głowę odrzuciło mu w bok i lekko się zachwiał.
– Nie waż się zasypiać! – zawołałam.
Kierowała mną taka wściekłość, że spoliczkowanie go sprawiło mi satysfakcję. Miałam ochotę uderzyć go jeszcze raz, lecz wtedy w najlepszym wypadku skończyłoby się to zagipsowaniem mojej ręki na kilka tygodni.
– Odeeejdź – wybełkotał, machając rękami, żeby mnie odepchnąć.
– Nie ma mowy, idioto! – Wsunęłam się pod jego ramię, zarzucając je sobie na barki. – Wstawaj, musimy dostać się na górę.
Próbowałam go podnieść. Był wielki sam w sobie, a narkotyki dodatkowo stępiły jego motorykę, nie wspominając o tym, że wciąż byłam osłabiona, więc moje wysiłki spełzły na niczym.
– Nieeeee chhhhhcę – marudził, nic a nic nie ułatwiając mi zadania.
– Wstawaj, ty cholerny ośle!
Wbiłam mu palce pomiędzy żebra. Wydał z siebie przeciągły jęk dezaprobaty, po czym z trudem stanął na niestabilnych nogach.
Upłynęło parę długich sekund, zanim złapał równowagę na tyle, żeby przejść do kolejnego etapu. Ruszyłam przed siebie, ciągnąc za sobą balast w postaci Samuela. Źrenice powiększyły mu się dziesięciokrotnie, a kolana uginały pod naciskiem jego masy.
– Gdzieeee idzieeemy?
Od tego przeciągania słów zadzwoniło mi w uszach.
– Ty idziesz. Pod prysznic. Zimny.
Zamierzałam spuścić na niego wodospad wody tak lodowatej, że wymrozi mu komórki mózgowe odpowiedzialne za głupotę.
Pokonanie dwudziestu siedmiu stopni okazało się wyczynem godnym mistrza olimpijskiego. Pot ciekł mi po skroniach i kręgosłupie, włosy poprzyklejały się do twarzy, a koszulka do pleców. Gdy doczłapaliśmy przed drzwi jego pokoju, dyszałam i sapałam, jakbym przebiegła Wielki Mur Chiński w tę i z powrotem.
– Muuuszę się położyyyć – mruknął Sam, kiedy wtoczyliśmy się do środka.
– Nie ma mowy!
Skrzywiłam się, bo niechcący zahaczył nogą o moją łydkę. O mały włos nie runęliśmy na ziemię.
– Ostrożnie – wysyczałam. – Brakuje tylko, żebyś przygniótł mnie swoim cielskiem.
– Zdarzało się – wymruczał zadziwiająco zrozumiale. – I nie narzekałaś. – Z gardła uciekło mu coś na kształt śmiechu.
Przynajmniej jedno z nas dobrze się bawiło.
Udało mi się doholować go do łazienki. Upewniwszy się, że nie upadnie, weszłam do kabiny prysznicowej i odkręciłam wodę. Zimny strumień chlusnął na moje ciało, mocząc koszulkę. Przeklinając na czym świat stoi, wróciłam do opartego o szybę kabiny Samuela.
Nagimnastykowałam się, żeby zdjąć z niego T-shirt. Niczego mi nie ułatwiał, nie pomogły nawet wykrzyczane w twarz żądania. Po prostu przyglądał mi się spod półprzymkniętych powiek, z cieniem głupkowatego uśmieszku na ustach, który przemienił się w pełnowymiarowy uśmiech, gdy ściągnęłam mu spodnie, uwalniając na wpół sztywnego penisa.
– Właź do kabiny – poleciłam, starając się ignorować to, że nawet po dragach odczuwa seksualne podniecenie.
– Mam tam wejść sam?
Zaśmiałam się głucho na widok jego autentycznie skonsternowanej miny.
– Ja nie odurzyłam się LSD, więc nie ma powodu, bym marzła razem z tobą – oznajmiłam beznamiętnie, mimo że złość i rozczarowanie jego występkiem buzowały mi w żyłach. Nie zamierzałam jednak roztrząsać tego tematu, póki całkowicie nie wytrzeźwieje.
Gdy pojął, że mówię poważnie, jego ręka wystrzeliła do przodu i owinęła się ciasno wokół mojej talii. Krzyknęłam zaskoczona, ale słowa nagany uwięzły mi w gardle, bo zostałam wepchnięta pod strumień lodowatej wody.
– Ty… – sapnęłam. – Ty… ty idioto!
Zdzieliłam go kilkakrotnie w przedramię. Tym razem nawet nie drgnął.
– W końcu odezwała się twoja buntownicza natura. – Usta rozciągnęły mu się w kpiącym, zabarwionym goryczą uśmiechu.
Naparł na mnie. Zrobiłam krok do tyłu, tak że wpadłam na ścianę. Położył dłonie po obu stronach mojej głowy, zamykając mnie w pułapce swoich ramion. Byłam przekonana, że będzie dążył do pogłębienia kontaktu fizycznego, zaczynając od pocałunku. Dlatego zaskoczył mnie, gdy wtulił głowę w moją szyję. Nie wiedziałam, czy w ten sposób chciał ukryć tonące w bólu oczy, czy może zwyczajnie szukał pocieszenia. Absorbowałam promieniujący z niego smutek, kaleczącą duszę niemoc i dręczące serce poczucie winy. Zmagałam się z identycznymi uczuciami, które wyparły wściekłość spowodowaną zażyciem przez niego narkotyków.
Przeczesałam palcami jego mokre włosy.
– Znajdziemy ją. – Przywołałam całą pewność i stanowczość, jakie we mnie pozostały.
– Znajdziemy ją – powtórzył za mną i odepchnął się od ściany.
Odwrócił się i uniósł twarz ku sufitowi.
Chwila słabości dobiegła końca.
Stałam w bezruchu, wodząc wzrokiem po jego szerokich, pokrytych bliznami umięśnionych plecach. Żałowałam, że nie istnieje sposób, bym zabrała od niego cierpienie, które sama wywołałam. Zaznał w życiu wystarczająco dużo nieszczęścia i bólu, nie zasługiwał jeszcze na to.
Przełknęłam łzy, które zapiekły mnie pod powiekami, i opuściłam kabinę. Zasunęłam za sobą drzwi i pozbyłam się mokrych ubrań. Oplotłam ciało puszystym czarnym ręcznikiem i zostawiłam go samego.
Zamierzałam zejść do kuchni po wodę, ale najpierw wstąpiłam do garderoby Sama, żeby znaleźć coś, co mogłabym na siebie zarzucić. Cały czas zadziwiał mnie porządek – nawyk pozostały po wojsku – jaki tu panował. Przesunęłam dłonią po wiszących w równym rzędzie marynarkach. Znienacka coś mignęło mi przed oczami. Zrobiłam krok do tyłu, by lepiej przyjrzeć się wystającemu z jednej kieszeni czarnemu skrawkowi materiału. Znajomemu skrawkowi materiału…
Sięgnęłam do kieszeni, skąd wyciągnęłam… swoje koronkowe majtki. Te same skąpe majtki, których od dawna szukałam. Nie miałam pojęcia, jakim cudem znalazły się u Samuela. O dziwo, wcale mnie to nie zezłościło. Prychnęłam pod nosem i wcisnęłam je z powrotem na miejsce.
Na szerokim pufie leżała jedna z koszulek Sama. Najpierw ją powąchałam – bardziej, by zaciągnąć się korzenno-piżmowym zapachem Samuela niż sprawdzić jej czystość – a potem nasunęłam miękką bawełnę na gołe ciało i pobiegłam do kuchni.
Gdy wróciłam do pokoju z butelką wody, Sam siedział na skraju łóżka z opuszczoną głową i łokciami opartymi na kolanach. Pełna obaw, z jaką wersją Samuela przyjdzie mi się zmierzyć, weszłam dalej.
– Jak się czujesz? – zapytałam głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
– Jak kupa gówna – odparł, nie podnosząc głowy.
– Napij się, dobrze ci to zrobi.
Odkręciwszy korek, podsunęłam mu butelkę. Wziął ją ode mnie i za jednym podejściem wlał w siebie połowę jej zawartości.
Cisza, która zaległa między nami niczym ciężki głaz, z każdą sekundą stawała się coraz bardziej krępująca. Było tyle do powiedzenia, ale nie istniały słowa, które oddałyby to, co we mnie tkwiło. Sama natomiast prawdopodobnie zżerał wstyd, dlatego milczał. A przynajmniej miałam nadzieję, że żałuje tego, czego się dopuścił.
– Nie powinieneś truć się tym dziadostwem – odezwałam się pierwsza, by przełamać tę niezręczność. Siliłam się na opanowanie, które nie pasowało do tego, w jaki sposób chciałam się z nim tak naprawdę rozprawić. – To niczego nie zmieni, Sam. Co najwyżej wszystko pogorszy.
– Sądzisz, że nie wiem? – Zmęczenie w jego głosie przeplatało się z przygnębieniem i frustracją. – Mam po prostu dość. Czuję się, kurwa, tak bezradny i bezużyteczny, że rozwala mnie to od środka. Nie radzę sobie, Jess. Dragi to jedyny sposób, jaki znam i jaki wykorzystuję w takich sytuacjach.
– Nie jesteś z tym wszystkim sam. Masz się do kogo zwrócić o pomoc. Kiedy to wreszcie zrozumiesz?
W takich chwilach ręce aż mnie świerzbiły, by wyrządzić mu fizyczną krzywdę.
– Zawsze borykałem się z problemami w pojedynkę.
– Nie, Sam, ty nie borykałeś się z problemami, tylko od nich uciekałeś – wytknęłam mu, po czym zrobiłam krótką pauzę, by przejąć kontrolę nad tonem, który z każdym słowem wznosił się o oktawę. – Dzieląc się swoimi lękami z drugą osobą, zyskujesz na sile. Sama świadomość, że jest ktoś, kto cię podniesie, kiedy upadniesz, wiele ułatwia. Wiem, że trudno jest zwrócić się o pomoc, zwłaszcza facetowi takiemu jak ty, ale są sytuacje, gdy nie masz innego wyjścia. To nie jest żadna ujma ani słabość, przecież…
– Co ty tu robisz, Jessie? – wszedł mi w zdanie Sam.
Tak zaskoczył mnie tym pytaniem, że w pierwszej chwili nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Opadłam przed nim na kolana. Ujęłam w dłonie jego nieogolone policzki i uniosłam mu głowę, by móc patrzeć w jego smutne oczy.
– Pomagam ci wstać po tym, jak się potknąłeś – wyszeptałam z nieśmiałością, o którą zapewne mnie nie posądzał.
Wszystkie moje mięśnie napięły się w oczekiwaniu na jego reakcję. Założyłam, że każe mi wyjść, dlatego zdębiałam, kiedy mnie objął i przyciągnął do siebie. Zatopił twarz w mojej szyi, tak jak to zrobił wcześniej w łazience.
– Nie wytrzymam tego dłużej – powiedział tak cicho, że zaczęłam rozważać, czy aby się nie przesłyszałam.
Oplotłam rękami jego szerokie barki. Chciałam, by czuł moją fizyczną bliskość, która od samego początku stanowiła między nami pomost. Mogliśmy mieć kłopoty z komunikacją werbalną, ale nasze ciała zawsze potrafiły dojść do porozumienia.
– Wytrzymasz, a ja nie pozwolę ci po raz kolejny upaść – szepnęłam w jego kark.
Jego ramiona lekko zadrżały. Wzmocnił uścisk, podciągnął mnie wyżej i opadł razem ze mną na łóżko. Leżeliśmy w swoich objęciach, bezgłośnie dzieląc się cierpieniem, póki ręka Sama nie zsunęła się na moją pupę. Gdy odkrył, że nie włożyłam majtek, wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Jego dłoń zawędrowała do mojej łechtaczki – drażnił ją, przesuwał palcem w górę i w dół między fałdkami, aż zwilgotniałam. Kręciłam się i wierciłam na nim, pragnęłam więcej, mimo że moje ciało wciąż odczuwało skutki napaści.
– Sam… – wystękałam, rozszerzając dla niego nogi.
– Nic nie mów, po prostu czuj – polecił zachrypniętym głosem. Pożądanie powoli przeganiało nagromadzone w nim wcześniej emocje.
Nie odezwałam się ani słowem, kiedy zsunął mnie z siebie, ułożył ostrożnie na boku i przywarł do moich pleców. Rozsunął moje nogi kolanem, a jego twardy fiut znalazł się idealnie przy moim wejściu. Gdy wyciągnęłam do tyłu dłoń, żeby go dotknąć, powstrzymał mnie. Zablokował mi obie ręce, przyciskając je do mojej klatki piersiowej. Zrozumiałam przekaz. Zamknęłam oczy, całkiem mu się poddając. Musiał się wyładować i zamierzał mnie do tego wykorzystać, a ja na to przystałam.
Dlatego nie wydałam z siebie najmniejszego dźwięku, kiedy wbił się we mnie jednym płynnym ruchem. Posuwał mnie szybko i zdecydowanie. Połączyliśmy się na poziomie fizycznym, lecz nie emocjonalnym, w czym pomógł brak kontaktu wzrokowego i pocałunków. Choć zdawałam sobie sprawę, że to złe, że w tej chwili traktuje mnie jak zwykłą dziwkę, pragnęłam więcej. Chciałam nie tyle osiągnąć spełnienie, ile ulżyć mu w cierpieniu.
Czułam, że zbliża się do końca, ponieważ przestał się kontrolować. Wchodził we mnie i wychodził w obłąkańczym tempie, aż jego ruchy doprowadziły mnie na szczyt. Moje ciało ogarnęły dreszcze, które spiralą spłynęły wprost ku łechtaczce. Wkroczywszy w krainę odurzającej przyjemności, nie wytrzymałam i wykrzyczałam jego imię. Wiedziałam, że on również osiągnął orgazm, mimo że milczał jak zaklęty.
Minęło raptem kilka sekund, zanim Sam wysunął się ze mnie i usiadł na skraju łóżka, tyłem do mnie. W dalszym ciągu się nie odzywał. Nie liczyłam na czułość i słodką pogawędkę, nie wówczas, gdy znajdował się w takim stanie, jednak biorąc pod uwagę to, co ostatnio przeżył, narkotyki, po które dziś sięgnął, i fakt, że niespełna pół godziny temu załamał się na moich oczach, jego zachowanie mocno mnie zmartwiło.
Głos mi drżał, kiedy odważyłam się przerwać ciszę.
– Sam?
Zerknął na mnie przez ramię. Gdybym stała, jego udręczone spojrzenie zwaliłoby mnie z nóg.
– I gdzie jest teraz twój bohater, Jessico?
Wyczuwalna w tym zdaniu pogarda do samego siebie sprawiła, że pod powiekami zapiekły mnie łzy.
Nim zdołałam cokolwiek powiedzieć, podniósł się z łóżka. Odpowiedź utknęła mi w gardle, a ciało przeszył chłód rozczarowania. Śledziłam wzrokiem jego oddalające się plecy, a jad, który pozostawiły po sobie wyplute przez niego słowa, rozchodził się w moich żyłach niczym trucizna.
Powieść zostanie wydana przez:



0 Komentarze