D. B. Foryś "FAUN" - CZĘŚĆ DRUGA


Część druga
A jak autostrada do piekła

Na miejscu wylądowaliśmy we wtorek, czyli pięć dni przed walentynkami. Do tego czasu udało nam się zgromadzić całkiem potężną porcję informacji. Ponieważ pracowałam nad tą sprawą od dawna, skupiłam się głównie na najważniejszych faktach, powtarzających się szczegółach, które mogły nas naprowadzić na trop, oraz wszelkich innych, istotnych elementach.
Zaraz po dotarciu do Fregenae zameldowaliśmy się z Kilianem w hotelu, gdzie nocowały aż trzy z zaginionych przed laty par, później wybraliśmy się na romantyczny spacer po okolicy. Niestety ciągnący od morza wiatr oraz niskie temperatury powietrza szybko pokrzyżowały nam plany, bo już po niespełna godzinie uciekliśmy do najbliższej knajpki, jaką udało nam się zlokalizować.
Generalnie nasza strategia była bardzo prosta. Musieliśmy tylko obnosić się z naszą miłością, obściskiwać się publicznie, całować i przytulać, by przy odrobinie szczęścia zwrócić na siebie uwagę porywacza, a jednocześnie odhaczać kolejne punkty z listy, wypytywać mieszkańców oraz nie dać się zaskoczyć. 
Proste? No pewnie!
Zjedliśmy kolację przy świecach, cały czas posyłając sobie rozmarzone spojrzenia. Udało nam się zamienić kilka ciekawych zdań z właścicielką restauracji, która po dyskretnej namowie zdradziła, że gościła u siebie poszukiwane przed rokiem młode małżeństwo, jednak nie kojarzyła żadnych innych przepadłych bez wieści zakochanych. Opowiedziała natomiast co nieco o historii tego rejonu. Wiele z tego zdążyliśmy dowiedzieć się już wcześniej, jak chociażby to, że zdecydowana większość zagospodarowania terenu pojawiła się dopiero po 1928 roku – wtedy miasto stało się niezależną gminą, gdyż przekształcono je w nadmorski kurort. Kobieta wskazała nam za to parę zabytkowych budynków, które stały tu, odkąd pamięta, a także dawne miejsce kultu starożytnych Rzymian.
Następny dzień rozpoczęliśmy od gruntownego przeczesania miasteczka i jego okolic. Jako że w zebranej dokumentacji powtarzały się niektóre adresy czy okoliczności zaginięć, skupiliśmy się na przeszukaniu każdego z nich. Odwiedziliśmy plażę, potem las – który szybko skreśliliśmy z listy podejrzanych, ponieważ mieścił się w nim teraz park rozrywki – zajrzeliśmy do odrestaurowanego dworku, nawet do muzeum dinozaurów, niestety nic tam nie wyglądało na ani trochę obiecujące.
Późnym wieczorem wróciliśmy do hotelu. Poszłam wziąć szybki prysznic, a kiedy po zaledwie kilku minutach weszłam do sypialni, Kilian chrapał już w najlepsze. Po cichu położyłam się obok, by mocno go do siebie przytulić. Był dla mnie wszystkim. Urzekającym i opiekuńczym przyjacielem, namiętnym, seksownym i cholernie zmysłowym kochankiem, lecz jeżeli sytuacja tego wymagała, zamieniał się też w przerażającego, groźnego oraz potwornie bezwzględnego demona. Przy nim zawsze czułam się bezpieczna i niezwyciężona.
Zakochanie się w nim to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. 

***

Kolejne dwie doby były dla nas bardzo intensywne. Od rana do wieczora spędzaliśmy każdą chwilę w miejskich archiwach, bibliotekach i antykwariatach, próbując znaleźć w historii Fregenae choćby najmniejszy punkt zaczepienia. Uzbrojeni w gotowe teorie spiskowe wędrowaliśmy na posterunek policji oraz do znanego w branży prywatnego detektywa, który z entuzjazmem pomagał nam obalać hipotezę za hipotezą.
– Tu jest napisane, że pod koniec dziewiętnastego wieku jeden z mieszkańców tego okręgu zamordował swoją żonę i jej kochanka, a na koniec popełnił samobójstwo. – Kilian pochylił się nad pożółkłymi kartkami jakiegoś starego pamiętnika. – Wklejono tu nawet fotografię.
– Pokaż. – Podniosłam głowę znad notatek, aby przejąć od niego znalezisko. – Czy ja wiem? Nie wygląda mi na potencjalnego mściciela, raczej na smutnego rogacza – stwierdziłam, przyglądając się lichej posturze naszego przypuszczalnego złodupca. – Na środkową stertę. – Oddałam mu zeszyt, który zaraz wylądował we wskazanym przeze mnie zbiorze. Wszystkie odkrycia dzieliliśmy bowiem na trzy rodzaje: „kuszące”, „mało realne, ale któż to wie” oraz „po moim trupie”.
– Zostały ostatnie dwa pudła. – Demon postawił na stole jedno z nich, zdjął z niego pokrywę i zaczął układać na blacie więcej archaicznych wypocin.
– Posłuchaj tego. – Odkaszlnęłam. – Pewnej grudniowej nocy podczas zimowego przesilenia z niewyjaśnionych przyczyn zmarła młoda kobieta. Jej okryte jedynie cienką sukienką ciało wypłynęło na brzeg, gdzie znalazło je dwóch rybaków. Tożsamość ofiary do dziś pozostaje nieznana. Wiadome jest tylko to, że za życia poddano ją torturom. Wielu ludzi twierdziło, w tym także lokalny kapłan, jakoby później wielokrotnie widywano jej przechadzającego się po plaży ducha, a większość z nich łączyła nawet pojawianie się zjawy z innymi, zagadkowymi zgonami… – Urwałam. – Co ty na to? Zwiastun śmierci? Niewiasta poszukująca zemsty? Pasowałoby.
– Brzmi optymistycznie – uznał. Przygryzł końcówkę długopisu, otworzył pierwszy z brzegu memuar i zaczął go kartkować. – Bierz się za następne, bo zostało nam niewiele czasu.
W ten sposób spędziliśmy ładnych parę godzin. Przejrzeliśmy niebotyczną ilość woluminów, sporządziliśmy całkiem pokaźną listę podejrzanych, w międzyczasie tuląc się do siebie oraz smyrając pod stołem, aż nadeszła pora, by zebrać manatki i ruszyć na umówione spotkania.
Najpierw pojechaliśmy do oddalonego o niecałe sześćdziesiąt mil miasteczka Viterbo, gdzie w zatęchłym barze przesiadywała znaczna część regionalnych łowców. Ci przy butelce whisky pomogli nam zawęzić spis do raptem marnej garstki, szybko wykluczając dawno rozwiązane polowania. W dalszej kolejności odwiedziliśmy Elen – naszą zaprzyjaźnioną detektyw. Kobieta porównała resztę nazwisk z bazami danych oraz prywatnymi rejestrami, po czym z kilkudziesięciu nikczemników nie ostał nam się ani jeden…
Skreśliliśmy banshee, demony, inkuby, sukkuby, wampiry oraz całe grono nocnych zmor, a także mitologiczne stwory, zombie, yeti i Wielką Stopę. Elen wyposażyła nas za to w coś lepszego. Dała nam namiar na respektowanego i słynnego w swoich kręgach profesora neapolitańskiej uczelni, który za dnia wykładał socjologię, nocami zaś studiował podania i rodzimy folklor.
Brzmiało to bardzo, ale to bardzo zachęcająco.

***

Był późny wieczór, gdy zawitaliśmy w progu jednego z uniwersyteckich gabinetów. Sędziwy belfer z nieskrywaną frajdą zapoznał nas ze swoimi podejrzeniami. Wysłuchaliśmy trzech włoskich legend, każdej bardziej niewiarygodnej od poprzedniej, jednak ostatnia dostarczyła nam odrobiny nadziei.
Opowiadała o dwóch mieszkających na skraju lasu siostrach walczących zaciekle o kochanka. Każda z dziewczyn pragnęła mężczyzny dla siebie, więc uciekały się do masy podłych okropieństw. Były to czasy heretyków, soborów, inkwizycji, fanatyków religijnych oraz procesów o uprawianie magii czy bratanie się z szatanem. Plotka głosiła, że podobno jedna z sióstr posądziła publicznie drugą o wróżbiarstwo i praktykowanie czarów, a wtedy obrady sądu uznały biedaczkę za winną i spalono ją na stosie. Najdziwniejsze w tym wszystkim było natomiast to, że kobieta rzekomo faktycznie parała się rzucaniem zaklęć, bo chociaż zmarła w męczarniach, jej ciało pozostało nienaruszone przez ogień. Kiedy przerażające fakty wyszły na jaw, zbito dla niej trumnę z czeremchy – uważanej wówczas za najlepszy środek zapobiegawczy przeciw opętaniu przez diabła – a potem zakopano wraz z nią poza bramami najbliższego cmentarza.
Profesor zdradził nam, że to najbardziej prawdopodobna z jego teorii, ponieważ jeśli był w tym choć cień prawdy, zmarła siostra miałaby idealny powód, aby mścić się na zakochanych parach. Dla nas też brzmiało to całkiem przyzwoicie, dlatego zaraz po opuszczeniu murów uczelni ruszyliśmy w drogę powrotną do Fregenae, od razu wykręcając numer do naszych pomocników. Łowcy przyznali nam rację i pomogli opracować metodę na pozbycie się problemu, tymczasem Elen zlokalizowała dla nas miejsce pochówku czarownicy.
– Chyba to mamy. – Kilian ścisnął moją dłoń i kciukiem zatoczył na niej małe kółko.
– Wiesz, co to oznacza? – spytałam, przysuwając się bliżej niego. – Dziesiątki lat poszukiwań, ofiar i zła wreszcie dobiegną końca. A wszystko dzięki nam. – Pogładziłam go po policzku, po czym przywarłam swoimi wargami do jego. On automatycznie odwzajemnił pocałunek, powoli i zmysłowo pieszcząc językiem wnętrze moich ust. 
Mmm, więcej, więcej, więcej!
– Wrócimy do tego – szepnął, niechętnie się ode mnie odsuwając. – Robota czeka.
– Wiem… – mruknęłam niezadowolona.
Musieliśmy zająć się tym bezzwłocznie. Czternasty lutego wypadał dokładnie następnego dnia, nie chcieliśmy więc ryzykować zaginięcia kolejnych nieszczęśliwców. Dobre w tym wszystkim było przynajmniej to, że słońce już dawno schowało się za horyzontem, a zatem mieliśmy idealną okazję, by w świetle księżyca nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi.
Niemal równo o jedenastej w nocy dotarliśmy do celu. Odnalezienie właściwego grobu zajęło nam ostro ponad godzinę, ponieważ Kilian, jak każdy demon, w otoczeniu nieboszczyków robił się osłabiony i niespokojny, przez co większość harówki spadła na mnie.
Chociaż z drugiej strony… jeśli chcesz mieć coś zrobione dobrze, zrób to sobie sama.
W akompaniamencie pohukiwania sów oraz trzeszczących gałęzi drzew wywlekliśmy trumnę z głębokiej mogiły. Mój partner w zbrodni usiadł na pobliskim pniu, podczas gdy ja walczyłam z zaśniedziałymi gwoździami. Kiedy nareszcie odpuściły i z głośnym zgrzytem udało mi się podnieść przegniłe wieko, moim oczom ukazało się coś, czego chyba nigdy bym się nie spodziewała…
– Co się dzieje? – Kilian aż wstał, tak go zlękła moja mina. – Jest pusta?
– Wręcz odwrotnie – jęknęłam, otwierając pokrywę do końca. – W nienaruszonym stanie.
Przełknęłam ślinę. Oboje z konsternacją pochyliliśmy się nad idealnie zachowanym ciałem. Kobieta bez dwóch zdań była czarownicą. I to ewidentnie kurewsko potężną, skoro jej magia działała nawet po śmierci. Włosy wciąż lśniły, skóra w niczym nie przypominała trupio bladego odcienia – w przeciwieństwie do mojej, bo czułam, jak cała krew, kropla po kropli, odpływała mi z twarzy – z kolei palce miała kurczowo zaciśnięte na złotym medalionie.
Spodziewałam się kości, resztek garderoby, ewentualnie jakiejś biżuterii czy tym podobnych atrybutów, lecz za nic nie przypuszczałam, że trafimy na coś takiego!
– I co teraz? – Demon podrapał się po brodzie w zamyśleniu. – Nie możemy tu tak sterczeć. Za chwilę przylezie jakiś stróż albo inny dozorca, a wtedy nigdy się z tego nie wytłumaczymy.
Między nami zapadła aż przeraźliwa cisza.
– Nie mamy wyboru. Musimy ją stąd zabrać – zadecydowałam na szybko.
Kilian uniósł brwi. Rzucił mi sceptyczne spojrzenie, jednak ostatecznie pochylił plecy i złapał wiedźmę pod pachy. Gdy wyciągnął ją na tyle, że byłam w stanie podejść bliżej, chwyciłam za jej nogi, następnie podreptaliśmy w kierunku samochodu.
Wokół panował mrok oraz zmącony jedynie naszymi szurającymi butami spokój. Kwadrans, może trochę dłużej, zajęło nam dojście do auta. Ułożyliśmy kobietę w bagażniku, schowaliśmy łopaty i resztę przywiezionego wyposażenia, po czym pojechaliśmy za granicę miasta, gdzie znajdowało się mnóstwo sadów i dawno zapomnianych przez ludzi pól. Krążyliśmy po okolicy tak skrupulatnie, aż namierzyliśmy idealne miejsce na przeprowadzenie antymagicznego rytuału.
Zaparkowaliśmy możliwie najbliżej lasu, jak się tylko dało, potem wytarmosiliśmy kobietę na zewnątrz i zataszczyliśmy pod największe z drzew. Tam posypaliśmy jej ciało solą kamienną, liśćmi szałwii oraz sproszkowanymi kryształkami ametystu, później polaliśmy święconym olejkiem, a na koniec podpaliliśmy, jednocześnie wymawiając słowa pradawnej inkantacji. 
Zadziałało. Już po zaledwie kilku minutach czarownica zaczęła obracać się w proch. 
Kiedy została z niej wyłącznie kupka popiołu, zasypaliśmy ją piachem i zmówiliśmy krótką modlitwę za jej niespokojną duszę. Dokonaliśmy niemożliwego.
Byliśmy niezwyciężeni!
– Coś za łatwo nam poszło – oznajmił Kilian, wskakując do auta.
– Łatwo? – Spiorunowałam go wzrokiem. – Nie szukaj problemów tam, gdzie ich nie ma, okej? Rozprawiliśmy się z potworem niszczącym szczęście innych od wielu dekad. Ciesz się!
– Masz rację – przytaknął. – Nie wiem, dlaczego to powiedziałem.

***

Do hotelu dojechaliśmy dopiero o brzasku. Choć oboje czuliśmy znużenie, emocje płynące z celująco wykonanej misji nie pozwoliły nam szybko pójść spać. Zamiast tego wzięliśmy gorącą kąpiel, po czym wtuleni w siebie wskoczyliśmy do łóżka.
– Wszystkiego najlepszego. – Musnęłam ustami szyję demona.
– Tobie też, kochanie – wymruczał, gdy podgryzałam płatek jego ucha.
Walentynkowy prezent od Kiliana był najlepszym, jaki kiedykolwiek otrzymałam, pragnęłam więc z nawiązką mu się za niego odwdzięczyć. Powolnymi ruchami sunęłam dłońmi po jego skórze, raz za razem dołączając do tego wilgotny język, aż każdy mięsień mężczyzny płonął pożądaniem.
Mój ukochany uwielbiał przejmować inicjatywę, dlatego skrępowałam mu ręce nad głową, by pozwolił mi się rozpieszczać i doprowadzić krew do wrzenia, lecz on był silniejszy niż jakiekolwiek więzy. Wytrzymał lekko ponad kilkanaście minut mojej rozkosznej niewoli, zanim rozerwał sznurki na strzępy. Dominował nade mną pod każdym względem.
Całowaliśmy się długo, zachłannie, do utraty tchu. Palce Kiliana wędrowały niczym wodzone magnesem, docierając do najczulszych punktów na moim ciele. Sprawiał, że traciłam zmysły. Był cholernie perfekcyjny we wszystkim, co ze mną wyczyniał. Nie potrafiłam mu się oprzeć, nawet gdy stał parę jardów dalej, natomiast kiedy dzieliły nas jedynie cale, czułam jego zapach, smak i dotyk, przepadałam bez reszty. 
Jak tylko demon przycisnął moje plecy do materaca, zrobił sobie miejsce między moimi udami, a następnie gwałtownie się we mnie wsunął, kradnąc mi resztki samokontroli; trafiłam do otchłani wypełnionej miliardem dźwięków i doznań.
Znalazłam się w nicości. I to nie takiej wyimaginowanej, ale piekielnie rzeczywistej. Naprawdę nie wiedziałam, gdzie jestem. Z odrętwienia wyrwało mnie głośne wycie, jakby jakiś wielki pies czy wilk zaryczał wprost do mojego ucha. Dopiero wtedy całkiem się ocknęłam.
Siedziałam na mokrej trawie pośrodku mrocznego lasu. Byłam boso, a na sobie miałam jedynie cienką, jasną sukienkę. Nigdzie nie widziałam Kiliana, za to kawałek dalej dostrzegłam czyjś cień. Po kręgosłupie przebiegł mi zimny dreszcz, bo nagle zdałam sobie sprawę z tego, że nie śniłam.
Kurwa mać no… Jakimś cudem zostałam porwana.

Po ciąg dalszy zapraszam w lutym! 
Wyszukujcie w księgarniach "Dopóki śmierć nas nie rozłączy".

„FAUN” to opowiadanie z uniwersum „Tessy Brown”. 
Serdecznie zapraszam do sięgnięcia po pierwszą część cyklu: „Tylko żywi mogą umrzeć”.


0 Komentarze