D. B. Foryś "Miłosny blef" - ROZDZIAŁ PIERWSZY


ROZDZIAŁ 1

Jestem niespokojna


Coś stuknęło, wybudzając mnie ze snu. Nigdy nie byłam histeryczką, ale kiedy elektroniczny zegar wskazał trzecią w nocy, lekko się wzdrygnęłam. Wokół panował mrok, za oknem srebrzył się księżyc, a ja siedziałam na łóżku i próbowałam przyzwyczaić wzrok do ciemności.

Wszystkiego najlepszego, Hela – powiedziałam do siebie w myślach.

Dziś kończyłam dwadzieścia osiem lat. Niby nic specjalnego, lecz biorąc pod uwagę stan mojego zdrowia, uznawałam to za wyczyn. Nie było ze mną jakoś tragicznie źle, jednak od dawna nie było też zajebiście. Korciło mnie, żeby się poddać, bo momentami wizja mojej przyszłości zachodziła gęstą mgłą, niemniej wciąż walczyłam. Dlatego, że mogłam. I dlatego, że chciałam zrobić losowi na złość.

A co! Nikt nie będzie mi mówił, jak długo mam żyć!

Do rana spałam płytko i niespokojnie. Budziłam się jeszcze przynajmniej ze trzy razy, przewracając się w pościeli, a gdy dochodziła szósta, dałam za wygraną. Zwlekłam się z materaca i poczłapałam pod prysznic. Choć często pracowałam z domu, dzisiaj wybierałam się do firmy. Znajomi zorganizowali dla mnie wieczorny wypad do klubu i kazali przysiąc, że pojawię się w biurze, bo nikt nie powinien spędzać urodzin w samotności. Wyszło nawet fajnie. Wcale nie zamierzałam się ukrywać.

Kilka minut przed wyjściem, kiedy popijałam tost ciepłą kawą, rozdzwonił się domofon. Kurier przywiózł mi bukiet róż oraz opakowane kolorowym papierem pudło. Wstawiłam kwiaty do wazonu, po czym zabrałam się za rozpakowywanie prezentu. Tata jak zwykle nie zawiódł. Co roku wysyłał mi coś szalonego. Raz był to zestaw narciarski, innym razem sprzęt do wspinaczki, potem kupon na strzelnicę, lot balonem, skok na bungee i ze spadochronem, na któreś urodziny dostałam też buty do stepowania. Tym razem zaś przeszedł samego siebie. Z niedowierzaniem wpatrywałam się w wypasiony aparat oraz talon na kurs fotografii. Okej, wcześniejsze pomysły były zwariowane, ale ten musiał kosztować majątek! Komuś chyba poszczęściło się na giełdzie…

Odłożyłam karton na stół, wysłałam tacie SMS-a z podziękowaniem, później zgarnęłam najpotrzebniejsze rzeczy i pobiegłam na tramwaj. Czekała mnie krótka przejażdżka, moje mieszkanie znajdowało się raptem cztery przystanki od korporacji, lecz jakoś nie miałam ochoty na spacer. 

W końcu były moje urodziny, niech mi ktoś zabroni!


***


W biurze czekał na mnie tort, uroczyście podany przy akompaniamencie głośno odśpiewanego „sto lat”. Wprawiona w fantastyczny nastrój nawet nie protestowałam, gdy kumple od razu po pracy zamówili taksówkę, która odeskortowała nas na drinka. Planowałam najpierw wrócić do domu i zamienić elegancki kombinezon na coś bardziej wyuzdanego, jednak musiałam radzić sobie z tym, co miałam. Rozpuściłam więc tylko upięte w kok włosy i zrobiłam ostrzejszy makijaż w firmowej toalecie, żeby choć trochę zatuszować sztywny, biznesowy styl.

Knajpa przywitała nas dudniącą muzyką, parnym powietrzem i kolejką shotów na rozluźnienie. Usiedliśmy w wynajętej loży na końcu sali, gdzie zazwyczaj gościliśmy, kiedy organizowaliśmy wspólne wyjścia. Był to już taki nasz rytuał. Przychodziliśmy tu z różnych ważnych okazji; świętowaliśmy sukcesy oraz zakończenia ważnych projektów. Niezmiennie od trzech lat. 

W zespole byłam ja, czterech chłopaków i Majka, którą zatrudniono niespełna cztery miesiące temu, ale automatycznie złapaliśmy z nią świetny kontakt. Było mi to na rękę, bo odrobinę rozrzedziło ilość testosteronu i odciągnęło ode mnie uwagę. Panowie po alkoholu potrafili zamieniać się w prawdziwych bogów podrywu, wszelkimi sposobami próbując wylądować ze mną w łóżku. Dzięki Majce trochę zluzowali, inaczej skończyłyby mi się wymówki. Każdy z nich w jakimś stopniu pociągał mnie fizycznie, więc wreszcie bym uległa, co byłoby tragiczne w skutkach, ponieważ po pierwsze – zbyt długo się przyjaźniliśmy, aby nasze relacje mogły przerodzić się w coś więcej, a po drugie – nie akceptowałam biurowych romansów, gdyż nigdy nie wynikało z tego nic dobrego.

– To co? – Rafał opróżnił kieliszek i z impetem odstawił go na blat. – Idziemy potańczyć?

Poszliśmy. Parkiet aż skrzypiał od naszych podskoków. Śmialiśmy się i wygłupialiśmy, jak zwykle kradnąc dla siebie całe show. Czuliśmy się w swoim towarzystwie tak swobodnie, że nikt z pozostałych imprezowiczów nie umiał dotrzymać nam kroku.

Niestety tym razem coś poszło źle. Nie wiedziałam, czy to od zbyt dużej liczby pochłoniętych drinków, za częstych obrotów i piruetów, czy może jeszcze czegoś innego, ale w pewnej chwili moje samopoczucie diametralnie uległo zmianie. Zrobiło mi się gorąco, klatka piersiowa bolała, z kolei nogi z trudem poniosły mnie do toalety.

– Helka, wszystko okej? – Majka poszła za mną. Musiałam wyglądać koszmarnie, bo miała tak wystraszoną minę, jakby się bała, że za moment się przewrócę. – Przynieść ci coś?

Skinęłam głową.

– W torebce mam fiolkę z proszkami – wymamrotałam i zaciągnęłam się ciężkim powietrzem. – Weź też szklankę wody – poprosiłam. – Zaraz mi przejdzie.

– Dobra, nie ruszaj się stąd – oznajmiła spanikowana. – Wrócę, zanim się obejrzysz.

Zniknęła za drzwiami, a ja oparłam się o chłodne kafle i pomału zjechałam po nich plecami, aż ostatecznie usiadłam na podłodze. Była brudna, ale to akurat najmniejszy z moich problemów. Od dawna nie czułam się tak paskudnie jak teraz. Coś kłuło mnie od środka, rozpychało się, odbierało oddech.

Zamknęłam oczy, z całej siły starając się nie odpłynąć. Bałam się, że jeśli stracę kontakt z otoczeniem, już nigdy go nie odzyskam. Słyszałam czyjeś głosy, ktoś mną potrząsał, zadawał pytania, lecz byłam zbyt skupiona na wszechogarniającej mnie ciemności i niknącym na jej tle blasku, aby zmusić się do odpowiedzi.

Trzymałam się kurczowo ostatniej blednącej iskierki, dopóki zupełnie się nie rozproszyła.

A ja razem z nią.



0 Komentarze