D. B. Foryś "Miłosna iluzja" - ROZDZIAŁ TRZECI



JESTEM SKOMPLIKOWANA


Po powrocie z pracy faktycznie nie zastałam Kuby w swoim mieszkaniu. Właściwie to wszystko wyglądało tak, jakby nigdy go tutaj nie było, aż przez moment zaczęłam się zastanawiać, czy może mi się to tylko przyśniło. W końcu w moim przypadku każda opcja wydawała się prawdopodobna…

Zjadłam lekki podwieczorek, wzięłam prysznic i zaczęłam przygotowania do pierwszej od tygodni randki. Zawierucha za oknem nie sprzyjała wieczornym wycieczkom do centrum, a w głowie wciąż kołatała mi się myśl, że może powinnam wszystko odwołać, bo jakoś wcale nie czułam się jeszcze na to gotowa, lecz gdy coś stuknęło w korytarzu, po czym przez wizjer dostrzegłam, że wystrojony Solski dokądś się wybierał, odpuściłam.

Helka, nie bądź tchórzem. Dupa w troki i jazda!

Ułożyłam włosy, zrobiłam mocniejszy makijaż, jakiego na co dzień unikałam, następnie wcisnęłam tyłek w wieczorową sukienkę i wsiadłam do taksówki. Zamierzałam dziś zmienić swój los.


***


Jedyne, co zmieniłam, jak się szybko okazało, to zdanie na temat mojego doktorka. Liczyłam na to, że mężczyzna zapewni mi tę rozrywkę, którą tak obiecywał, niestety chyba pomylił romantyczną schadzkę z rozmową o pracę.

Na początku zapowiadało się całkiem interesująco. Kiedy dotarłam na miejsce, posłał w moją stronę ze dwa komplementy, zamówił dla nas ostrygi na przystawkę, jednak podczas dłuższej interakcji nie radził już sobie tak dobrze. Wprost nie mógł przestać ględzić o otwarciu prywatnej praktyki, liczbie dyplomów, zagranicznych szkoleniach i tego typu niuansach. Najgorsze było to, że gdy próbowałam skierować pogawędkę na inne tory, nie wyczuwał aluzji, więc skończyło się na tym, że raz za razem opychałam się kolejnymi przysmakami, byle tylko jakoś to przetrwać. Najchętniej upoiłabym się alkoholem, ale dla osób po przeszczepie było to niewskazane. Mój doktor pilnował, bym nie łamała tej niepisanej zasady.

– Na wyjeździe z Lekarzami bez Granic poznałem wielu światowych… – Bla, bla, bla!

Z racji tego, że i tak już spisałam ten wieczór na straty, a o wyciągnięciu mnie na drugą randkę facet mógł sobie tylko pomarzyć, poszłam na całość. Kiedy on wymieniał nazwy następnych zdobytych certyfikatów, ja bez skrępowania zarzucałam go imionami swoich byłych chłopaków albo dawkowaniem łykanych leków, a gdy jemu zebrało się na przytaczanie branżowych anegdot, opowiedziałam mu – ze szczegółami – o kodzie aplikacji, nad którą aktualnie pracowałam. Taki mały rewanż.

Po kolacji byłam na tyle bezczelna, że nawet nie sięgnęłam po portfel, by poudawać, że zamierzam zapłacić za swoją część rachunku. Ostatecznie coś mi się należało za prawie dwugodzinną zabawę w psychoterapeutkę.

Takie rzeczy nie są, kurde, tanie!

Zniesmaczona i umęczona do skraju możliwości pożegnałam się z nudziarzem pod restauracją, potem czym prędzej rozejrzałam się za taksówką. Żywiłam nadzieję na ekspresową ewakuację, nim pan doktor uzna, że może zwlekam, bo liczę na coś więcej. W promieniu kilku metrów nie dostrzegłam wolnej taryfy, więc postanowiłam wrócić do domu na piechotę. Nie miałam wcale daleko, musiałam tylko przejść niecałe trzy kilometry, co dawało maksymalnie półgodzinną wędrówkę. Mimo iż na dworze panował ziąb, irytacja na tyle rozgrzała mój organizm, że nie czułam nieprzyjemnego zimna, raczej orzeźwiający chłodek. Poprawiłam płaszcz, żeby ochronić się przed podmuchami wiatru, i ruszyłam przed siebie.

Po drodze mijałam roześmianych ludzi, knajpy zapraszały do siebie kolorowymi neonami oraz dudniącymi wewnątrz basami, hostessy wciskały ulotki upoważniające do darmowego drinka. Nocną porą wrocławski Rynek zawsze tętnił życiem. Szłam dalej. Przecięłam plac Dominikański i wydostałam się na mniej oblegane uliczki, ale wciąż na tyle oświetlone i ruchliwe, że nie czyhało tam na mnie żadne zagrożenie.

Trasa upływała mi wyjątkowo sprawnie. Chociaż wysokie obcasy nie sprzyjały stawianiu szybkich kroków, pogrążona w myślach oraz zamroczona roztrząsaniem różnorodnych spraw ocknęłam się już prawie u celu, gdy coraz mocniej doskwierała mi niska temperatura.

Zegarek na nadgarstku wskazywał, że do północy jeszcze sporo brakowało, dlatego zdecydowałam się zajrzeć do jakiegoś całodobowego sklepu, aby jednak kupić butelkę wina i uraczyć się nim do dna w domowym zaciszu. Rozejrzałam się za czynnymi delikatesami, a kiedy żadnych nie wypatrzyłam, ostatecznie weszłam do znajomego klubu bilardowego. Był to jeden z tych lokali, do którego zaglądało się na piwo i pogawędkę z kumplami, nie na zabawę do bladego świtu. Znajdował się tutaj co prawda parkiet, aczkolwiek mało kto z niego korzystał. Bywalcy stanowczo woleli pograć w darta czy snookera, niż wirować w tańcu.

Przy drzwiach przywitało mnie przyjemne ciepło. Rozpięłam guziki płaszcza, zdjęłam szalik i przecisnęłam się obok niedużego tłumu, by dotrzeć do baru. Usiadłam na jednym z wolnych hokerów, od razu prosząc barmana o swojego ulubionego orzechowego shota (smakował jak Monte, mniam), po czym opróżniłam go jednym łykiem i zamówiłam następnego. Nie planowałam tu zostawać na długo ani się upijać. Kwadrans, góra dwa, aż rozgrzeję się na tyle, żeby nie zamarznąć podczas dalszej drogi do mieszkania.

Stuknęłam parokrotnie palcami o kontuar w takt płynących z głośników latynoskich rytmów. Gdy sięgałam po trzeci kieliszek, mignęła mi przed oczami znajoma twarz. W drugiej części pomieszczenia, jakieś pięć, może sześć metrów dalej, dostrzegłam Kubę. Stał z grupą kumpli przy stole bilardowym, śmiejąc się z czegoś, co przed chwilą powiedział do niego jeden z mężczyzn. Naraz mnie olśniło, że to właśnie tutaj musiał iść, kiedy widziałam go przez wizjer. I w sumie powinnam była to przewidzieć, bo często tu razem zaglądaliśmy, jak byliśmy parą. Mieliśmy stąd niedaleko do domu, w dodatku odpowiadała nam panująca w tym miejscu atmosfera.

Momentalnie odwróciłam wzrok. Zamierzałam szybko wypić ostatnią porcję alkoholu i prędko się zmyć, zanim Solski mnie zauważy, niestety nie zdążyłam. Słodko-ostry płyn zapiekł w przełyku dokładnie w tym samym momencie, w którym Kuba zajął stołek obok mojego.

A żeby to…!

– Dla mnie to samo. Dwa razy – powiedział do dziewczyny za barem, wskazując na moje puste szkło.

– Cześć. – Obróciłam się na siedzisku, aby uważniej na niego spojrzeć. – Co tu robisz?

Głupie pytanie, skoro domyślałam się odpowiedzi. Mogłam zapytać o cokolwiek, ale oczywiście nic mądrego nie przyszło mi do głowy. Bliskość Solskiego była dla mnie… trudna. W mig traciłam przy nim zdrowy rozsądek. Próbowałam udawać twardą, lecz rzeczywistość wyglądała tak, że marzyłam jedynie o tym, by znaleźć się w jego silnych ramionach. Wszystko byłoby o wiele prostsze, gdybym umiała zakopać przeszłość pod stertą pięknych wyobrażeń o przyszłości. Tyle że jakoś nie umiałam, cholera.

– Wyszedłem się rozluźnić. Siedzenie w pustym mieszkaniu doprowadzało mnie do szału – wytłumaczył. – A ty? Nie miałaś czasem iść na randkę? – Ostatnie słowo ledwo przeszło mu przez gardło.

Chwyciłam kolejną porcję orzechowej pyszności i wypiłam do dna, chcąc w ten sposób zyskać kilka sekund do namysłu. Nie byłam pewna, czy wyznać mu prawdę, czy może trochę go pomęczyć.

– Miałam – potwierdziłam. – I poszłam.

Grdyka Kuby delikatnie drgnęła.

– Jak było?

Przechylił swój kielonek i przetarł usta wierzchem dłoni. Bezwiednie zawiesiłam na nich wzrok.

– Koszmarnie – przyznałam wreszcie, skracając jego cierpienie. – Ale jeszcze się nie poddaję.

Posłałam mu krótki uśmiech, który od razu odwzajemnił, po czym lekko ścisnął moją dłoń. Wypiliśmy po dwie dodatkowe kolejki, później zebraliśmy się do wyjścia. Na dworze przywitał nas chłód, więc instynktownie przysunęłam się bliżej Solskiego. Mężczyzna złapał mnie za rękę, lecz natychmiast ją wyrwałam, żeby nie dawać mu złudnych nadziei na to, że ten wieczór cokolwiek między nami zmieniał. Krótka rozmowa i seria wypitych drinków to za mało, aby nasze relacje się poprawiły. Etapu, na jakim się teraz znajdowaliśmy, nie nazwałabym nawet przyjaźnią. Łączyła nas wspólna przeszłość i nic więcej. Smutne, ale prawdziwe.

Do domu wróciliśmy na piechotę, idąc dobre pół metra od siebie. Nie mówiliśmy za wiele, głównie padały niezobowiązujące spostrzeżenia czy nic nieznaczące komunikaty. Wiedziałam, że powinniśmy usiąść i szczerze porozmawiać, ponieważ niewypowiedziane słowa aż zaczynały nam ciążyć, po prostu nie czułam się jeszcze na to gotowa. Niemniej istniała pewna kwestia, która wciąż mnie nurtowała.

– Gdzie byłeś, kiedy cię nie było? – zagadnęłam, gdy znajdowaliśmy się blisko naszego apartamentowca. Uznałam, że to jedno niewinne pytanie akurat mogłam zadać bez strachu, że pociągnie za sobą lawinę kolejnych.

Kuba milczał przez chwilę. Wydawało się, jakby dumał nad odpowiedzią.

– Najpierw w Poznaniu, potem mieliśmy dwa duże zlecenia w Genewie i Tel Awiwie oraz parę mniejszych w stolicy – odparł po namyśle. – Ale to ściśle tajne. Jeśli komuś wygadasz, będę musiał cię zabić – szepnął mi na ucho.

Oho, szpieg z dreszczowca się znalazł!

Nie powiem, odrobinę mnie to kręciło.

– A teraz? Też nad czymś pracujesz?

Uśmiechnął się chytrze.

– Tak – mruknął. – Nad tobą.

Przewróciłam oczami.

– Powodzenia.

Dotarliśmy do budynku i wjechaliśmy windą na najwyższe piętro, gdzie mieściły się nasze usytuowane naprzeciwko siebie mieszkania. Solski pomału dłubał kluczem w zamku, ja przedłużałam w nieskończoność poszukiwania w torebce mojego kompletu, mimo iż doskonale wiedziałam, że leżał w wewnętrznej kieszonce. Zdaje się, że każde z nas zwlekało, żeby choć kilka sekund dłużej pobyć w swoim towarzystwie.

Korciło mnie, by powiedzieć coś znaczącego. Jakoś nawiązać do naszej wspólnej przyszłości, jeśli takowa miała jeszcze kiedyś nastąpić, jednak bałam się, że jeżeli zacznę tę kwestię, nie zdołam się powstrzymać przed rzuceniem się mężczyźnie na szyję.

Kuba wreszcie otworzył drzwi, ale nie wszedł do środka. Zastygł w progu, następnie się do mnie odwrócił.

– Przykro mi, że tak się między nami ułożyło – powiedział cicho. – I…

– Wiem.

Podeszłam do ukochanego i mocno się w niego wtuliłam. Zacisnęłam pięść na kurtce Kuby, w międzyczasie drugą dłonią gładząc jego policzek, potem głęboko go pocałowałam. Solski objął moją talię, aby przyciągnąć mnie bliżej. Przez dłuższą chwilę prawie się pożeraliśmy, tak bardzo nas do siebie ciągnęło. W idealnym świecie zaprowadziłabym mężczyznę do swojej sypialni, bez namysłu zdarłabym z niego ubrania i już nigdy więcej nie wypuściłabym go z ramion.

Tymczasem życie było dalekie od perfekcyjnego, a ten moment to tylko przejaw słabości.

Pocałowałam Kubę raz jeszcze, później się cofnęłam, przypominając sobie wszelkie powody, dla których rozpadł się nasz związek. Jeśli bym tego nie zrobiła, trudno byłoby mi odejść. Pragnęłam go tak cholernie mocno! Niestety to znacznie bardziej skomplikowałoby nasze i tak już skomplikowane relacje.

– Dobranoc – szepnęłam.

Chciałam się pożegnać, lecz Solski nie dał mi szansy na ucieczkę. Złapał mnie za rękę i ponownie do siebie przycisnął, po czym zatopił twarz w zagłębieniu mojej szyi. Złożył w tamtym miejscu parę całusów, jednocześnie zaciągając się moim zapachem – głośno, gardłowo, tęsknie. Zadrżałam.

– Zaczekaj. – Jego usta znalazły się tuż przy moim uchu. – Nie musimy tego kończyć w ten sposób. Wiem, że to wszystko nie jest proste, ale wiem też, że nadal mnie kochasz – mruknął. – Nie zaprzeczaj, bo widzę to w twoich oczach aż zbyt wyraźnie. – Solski władczo i nieustępliwie trzymał moje ciało splątane ze swoim. – Możesz krzyczeć, bić, kopać i wyzywać. Zniosę, co będzie trzeba, jednak nie odpuszczę. Za bardzo mi na tobie zależy.

Przełknęłam ślinę. Cała dygotałam pod naporem jego napiętych mięśni. Chciałam mu się poddać, i to jak! To przecież on, mój Kuba. Tyle że było już za późno, by powrócić do tego, co minęło, a za wcześnie, aby zacząć od zera. Przynajmniej dla mnie.

– Kocham, masz rację. – Spojrzałam na niego uważnie. – Pytanie brzmi, czy zamierzasz zatrzymać mnie przy sobie siłą, czy pozwolisz samej zdecydować, kiedy będę gotowa do ciebie przyjść? – Urwałam. – Jeśli zależy ci wyłącznie na mojej miłości, to możesz ją sobie wziąć. Jest twoja. A jeśli pragniesz czegoś więcej, musisz na to zaczekać, ponieważ na razie nie jestem w stanie ci tego dać.

Twarz Kuby stężała. Mężczyzna przyglądał mi się przez chwilę, jakby nie potrafił podjąć decyzji, następnie powoli wypuścił mnie z ramion. Nie odpowiedział, po prostu się odwrócił i wszedł do swojego mieszkania. Zdaje się, że aż zbyt dosadnie potraktował moje słowa, oferując tę przestrzeń, o którą prosiłam.

Świetnie, tylko dlaczego wcale nie czułam, jakbym coś otrzymała, a raczej jakby doskwierał mi nagły brak czegoś, czego nawet nie umiałam nazwać? Uważaj, o czym marzysz, tak? Bo może się spełnić?

Dziękuję bardzo.



0 Komentarze