Szpitalna stołówka przywitała nas całą plejadą zapachów. Nie było na niej tłumów, lecz kręciło się sporo osób, dzięki czemu odetchnęłam z ulgą – w dość gwarnym otoczeniu ewentualne milczenie nas nie zabije. Kuba poprowadził mnie do wolnego stolika mniej więcej pośrodku pomieszczenia. Położył kask na blacie i odniosłam wrażenie, że chciał odsunąć mi krzesło, jednak go ubiegłam, robiąc to samodzielnie, dlatego po prostu usiadł naprzeciwko.
– Na co masz ochotę? – spytał. Gdy na niego spojrzałam, kiwnął głową w stronę ściany, na której widniała rozpiska serwowanych dań.
– Hmm, krem z kukurydzy – zadecydowałam. Był przepyszny. Smakował niczym popcorn w płynie.
Solski podszedł do obsługi, aby złożyć zamówienie, tymczasem ja bezkarnie go obserwowałam. Patrzyłam, jak pewnie stawia kroki, jak jego tyłeczek apetycznie wygląda w opiętych spodniach, jak lekko unosi kurtkę, by sięgnąć po schowany w tylnej kieszeni portfel. Jego ruchy były naturalne, mimo to wpatrywałam się w niego tak, jakbym podziwiała jakieś arcydzieło, które chciałam wyryć w pamięci.
0 Komentarze