Hafsah Faizal "Łowcy Płomienia" - ROZDZIAŁ CZWARTY


Recenzję "Łowców Płomienia" Hafsah Faizal znajdziecie tutaj, natomiast teraz zapraszam Was na czwarty rozdział powieści:

ROZDZIAŁ 4

Nasir czuł się lżej mimo kolejnego morderstwa plamiącego jego dłonie. Owszem, przed chwilą zabił mężczyznę, którego jedyną zbrodnią była ciekawość. Ale w swoim życiu zabijał za mniej.
W drodze powrotnej Afya była cicho, jakby wiedziała, co właśnie zrobił. Pośpiesznie przemierzyli rynek oraz minęli rzędy domów, a niedługo później przekraczali granicę dzielącą Sarasyn od Krainy Sułtana. Różnica była uderzająca – niebo pojaśniało, słońce świeciło w pełni, a piasek przybrał ciepły odcień.
Domy na obrzeżach Krainy Sułtana zbudowane były z popękanego kamienia i płaskich dachów, a prowadzące do nich drzwi z ciemnego drewna, otoczone miedzianymi łukami, desperacko próbowały zatuszować realia slumsów. Mieszkańcy byli imigrantami, którzy przybyli do wielkiej stolicy w poszukiwaniu lepszego życia blisko Sułtanki – wielkiej zbawicielki, która po zniknięciu Sióstr uratowała Arawiyę przed upadkiem.
Ale Sułtanka zmarła, a jej mąż był potworem. Teraz okazał się potworem.
Domy stojące bliżej pałacu były bardziej rozproszone i większe, a każdy z nich posiadał własny minaret, spiczastą, miedzianą kopułę oraz nieskazitelnie czysty dziedziniec, do którego wiodła ścieżka wykonana z ułożonego w kratkę kamienia. Nasir nie uważał, by ci ludzie byli szczęśliwsi niż mieszkańcy slumsów.
Nie przeszedł przez rynek, ale po drodze minął sporo kupców. Jeden z nich ładował na wóz błyszczące daktyle, ciemne winogrona oraz kilka worków oliwek. Kolejny pchał taczkę wypełnioną wyrobami ze srebra, kierując się w stronę bogatszej części miasta.
Na ulicę padły znajome, złowrogie cienie rzucane przez Pałac Sułtana. W przeciwieństwie do serca mężczyzny siedzącego na tronie budowla wyglądała jak istne uosobienie piękna. Tworzyły ją wapienne ściany z wydrążonymi w nich szczegółowymi wzorami, a przez umieszczone w bokach treliaże [1] można było dostrzec panujący w środku mrok. Jasnobrązowy kamień wypolerowano tak dokładnie, że jego blask dorównywał sięgającym ku niebu minaretom, a obsydianowe wykończenia mieniły się jak gwiazdy. Złote kopuły również posiadały elementy z obsydianu pochodzącego z gór wulkanicznych zachodniego Alderaminu, a końcówki ich iglic miały kształt kropel wody.
Ten pałac stanowił przypomnienie, że bez niego byliby zaledwie padliną trawioną przez wygłodniałe piaski pustyni.
Gdy wartownik ogłosił przybycie Nasira, sterczący przy czarnej bramie strażnicy momentalnie stanęli na baczność. Asasyn zsunął się z grzbietu Afyi, odrzucił kaptur i przeczesał palcami zmierzwione włosy, próbując wytrząsnąć z nich ziarenka przeklętego piasku, a potem rzucił lejce jednemu z mężczyzn.
– Zadbaj, by dobrze się nią zaopiekowano.
– Tak, mój książę – odparł pośpiesznie strażnik.
Nasir przeszedł pod jednym z najwyższych łuków, słysząc chrzęst piasku pod butami, po czym wkroczył na wyłożony płytkami dziedziniec. Z przyzwyczajenia zanurzył palec w stojącej pośrodku fontannie, barwiąc wodę na różowo. Nasir nie miał pojęcia, dlaczego Sułtanka nakazała wybudować w tym miejscu fontannę w kształcie lwa. Nigdy nie kwestionował decyzji swojej matki. Jedynie doceniał fakt, że przy nim była, aż pewnego dnia mu ją odebrano.
Zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami i zauważył, jak strażnicy przełykają ślinę, chwytając za miedziane klamki. Strach. Starannie zasiany i utrzymywany bez najmniejszego problemu.
W środku panował upiorny spokój. Echo kroków Nasira odbijało się od ścian, a ciemność otulała go jak ciężki, gruby płaszcz. Służący, którzy właśnie stali na wiszącym powyżej balkonie, ukłonili mu się, a następnie pośpiesznie zniknęli z jego pola widzenia niczym szczury biegające z pomieszczenia do pomieszczenia. Prawdę mówiąc, w tych ciemnościach nawet przeciętna osoba miałaby trudności z odróżnieniem człowieka od szczura. Schronienie przed cieniami zapewniały jedynie wiszące na ścianach pochodnie. A przecież ostatecznie wszystko i tak pogrążało się w mroku.
Ruszył w stronę schodów, czując, jak po jego karku spływa kropla potu. W tej samej chwili z przeciwległego korytarza wyszedł jeden ze służących, ostrożnie niosąc w rękach tacę z kahłą [2]. Kiedy ujrzał księcia, na jego ponurej twarzy odmalowało się zdziwienie. Taca się przechyliła, a mężczyzna próbował ją ustabilizować o sekundę za późno, zderzając się przy tym z Nasirem.
Sługa padł na kolana obok zrujnowanej srebrnej tacy i zaskomlał – zaskomlał. Z mosiężnego dzbanka dalla wyciekała ciemna kahła.
Przez umysł asasyna przewinęło się multum wspomnień, które powinien był pogrzebać już dawno temu. Rozlana kawa. Potłuczone filiżanki. Cios w policzek. Przełknął ślinę i zamrugał, rozpraszając tę chwilową słabość.
– Błagam o wybaczenie… – jęczał sługa piskliwym głosem.
Nasir natychmiast odzyskał trzeźwość umysłu. Nie myśl tyle, durniu, usłyszał w głowie głos króla.
– Milcz, głupku. Posprzątaj to. – Ton głosu miał niski, neutralny, ale jego puls szalał jak u przestraszonego dziecka. Dwie stojące w pobliżu służące pośpieszyły z pomocą, a książę przeszedł nad nimi. Nie musiał się odwracać – wiedział, że wygłodzony sługa kiwa głową, zamykając oczy w wyrazie wdzięczności.
Wdzięczności za to, że Nasir nie nakazał go wychłostać za popełnienie tak strasznego czynu, jakim było rozlanie kawy. Za każdym razem, gdy któryś ze służących porównywał go do króla, czuł do siebie jeszcze większy wstręt.
– Nasir! Wcześnie wróciłeś – rozległ się pełen entuzjazmu głos. Asasyn zacisnął powieki i przywołał na twarz obojętny wyraz. 
Od kiedy te schody są tak daleko?
Jeden z najlepszych generałów króla, Altair al-Badawi, wykrzywiał usta w drapieżnym uśmiechu, nie zwracając uwagi na szorujących podłogę służących.
– Widziałeś dzieci, które brały udział w wyścigach? – zapytał, a jego mroczne, niebieskie oczy lśniły w nikłym świetle pochodni. Szczękę miał napiętą ze złości, która ten jeden raz nie była wycelowana w Nasira.
– Nie mam na to czasu. – Książę się odwrócił, by ruszyć w swoją stronę.
– Aż tak bardzo śpieszy ci się do króla? Pewnie nie możesz się doczekać, aż twój język zetknie się ze skórą jego butów, co?
Asasyn miał ochotę zedrzeć turban z perfekcyjnie ustylizowanych włosów Altaira – które zaczesywał do tyłu podobnie jak Nasir, parszywa papuga – i wepchnąć mu go do gardła. Być może generał powszechnie uchodził za przystojnego mężczyznę, ale jego piękne oblicze z pewnością nie pasowało do nienawistnego wnętrza. Sprawiał wrażenie, jakby pałanie nienawiścią do Nasira stanowiło sens jego egzystencji.
Ale książę nie mógł odwzajemnić tego uczucia, ponieważ te nienawistne uwagi często były prawdziwe.
– Jeszcze jedno słowo, a pożegnasz się z głową – warknął Nasir.
– Spokojnie, asasynie – odparł Altair, unosząc dłonie. – Skoro już jesteśmy przy asasynach, ci dwaj, których twój ojciec wysłał po demenhuńskiego Łowcę, ponieśli całkowitą porażkę. Nawet nie wrócili! Kto by się spodziewał, że ty i Łowca będziecie mieli ze sobą tyle wspólnego?
– Czyli to ja mam go przyprowadzić? – Nasir wykrzywił usta. Nigdy nie sprowadzał do pałacu ludzi, na których dostawał zlecenie. On ich zabijał.
Altair wzruszył ramionami i położył dłoń na sztylecie, który miał przy pasie. Generał nie mógł być dużo starszy od Nasira, ale zachowywał się, jakby wszystko było dla niego jedną, wielką sensacją.
– Król zdecydował się przejść do planu B i chce się z tobą widzieć. Zdaje się, że sprawa dotyczy mężczyzny o imieniu Boon?
Właśnie tak wyglądały ich rozmowy: składały się głównie z drwin, które asasyn ze wszystkich sił starał się ignorować. Jeśli Altairowi tak bardzo przeszkadzał jego status społeczny, Nasir był skory przekazać mu go z uśmiechem na ustach.
Ale Altair tylko się roześmiał i ruszył dalej korytarzem z gracją dorównującą samemu księciu. Ostatnie, co Nasirowi udało się usłyszeć, był jego dumny głos skierowany do jednego z dworzan, który akurat znajdował się w pobliżu:
– Jalla, idź po mojego sokoła. Ruszam na polowanie.

***

– Nasir. – Głos króla Ghameqa rozbrzmiał nad jego głową. Książę spojrzał na balkon, gdzie zwykle emirowie oczekiwali na wejście do górnej sali tronowej, lecz w tej chwili nikogo tam nie było.
Uwagę od miedzianej skóry Ghameqa odwracała broda krótsza niż jego pięść, podczas gdy Nasir zawsze przycinał swoją tuż przy skórze. Król obrzucił go uważnym spojrzeniem, a jego turban pochłaniał całe światło z pomieszczenia. Za szybko poradził sobie z zadaniem, prawda?
– Coraz lepiej ci idzie.
Tak, zdecydowanie za szybko.
– Masz dla mnie kolejne zlecenie? – zapytał asasyn tonem pozbawionym emocji, który na przestrzeni lat udało mu się opanować do perfekcji. Jednocześnie cieszył się, że nie było z nimi Altaira.
– Cóż za żądza krwi – powiedział król, unosząc brew. Na usta Nasira cisnęły się setki odpowiedzi, ale stłumił je wszystkie, w wyniku czego zapadła między nimi długa cisza. To był pałac Arawiyi. Głowa pięciu kalifatów i tysięcy ludzi, lecz tak naprawdę biła od niego upiorna pustka. Czegoś mu brakowało od chwili, gdy Sułtanka przekazała koronę mężowi – nikt się tego po niej nie spodziewał, ale książę był jej za to wdzięczny.
Nie był gotowy na tak ogromną odpowiedzialność. I nie sądził, by kiedykolwiek miało się to zmienić.
Inkrustowany, zardzewiały medalion, który król zawsze nosił na szyi, lśnił w słabym świetle, częściowo schowany pod czarną, wielowarstwową kandurą. Nasir napiął wszystkie mięśnie, próbując stłumić dreszcz. Król był dość masywnym mężczyzną. Umięśnionym i silnym.
Asasyn doskonale znał tę siłę.
– Będziesz tam tak stał, durniu? – Ghameq czekał, aż Nasir się wzdrygnie, lecz syn nie dał mu tej satysfakcji. Mimo obrzydzenia, jakie wywoływało w nim to słowo, na tym etapie było już praktycznie jego przezwiskiem. – Zmyj krew z dłoni i przyprowadź chłopca. Mamy spotkanie z Boonem.
Czyli nic się nie zmieniło, sultani.
Istniała jedna rzecz, na którą Nasir zawsze mógł liczyć u Altaira – prawdomówność. 
– Dotarła do mnie informacja o zaginięciu kontyngentu Sarasynów – powiedział szybko książę. Nie zawracał sobie głowy wspominaniem o mężczyznach, których wysłano po demenhuńskiego Łowcę, co od samego początku było głupim posunięciem, ale zniknięcia całego oddziału nie mógł zignorować.
– I? – zapytał król, a jego nozdrza zadrżały lekko na znak wzrastającego gniewu.
– Byłem za nich odpowiedzialny – odparł Nasir, szczędząc słów. – A teraz ich nie ma.
– Tylko ty potrafisz stracić cały oddział najlepszych żołnierzy w Arawiyi. – Kolejna obelga, ale na twarzy mężczyzny nie było nawet cienia zaskoczenia.
Wie. Książę wypuścił powietrze.
– Gdzie ich przeniosłeś? Nie mieliśmy prawa ruszać Sarasynu. Dlaczego nie mianowałeś kolejnego kalifa? Chcesz rządzić jako sułtan i kalif jednocześnie?
Ponownie zapadła cisza, a Nasir poczuł w żołądku ukłucie strachu, lecz pośpiesznie go stłumił.
W końcu król odpowiedział:
– Nie podważaj moich decyzji, chłopcze. To moja krew i będę robił to, na co mam ochotę.
– Straciłeś prawo do sarasyńskiej krwi w momencie, gdy zasiadłeś na tronie Arawiyi. – Jednak Nasir wiedział, że jego słowa na nic się nie zdadzą.
– Kiedy zaczniesz interesować się własnymi sprawami?! – ryknął król.
Asasyn utrzymywał spokojny ton głosu.
– Jestem księciem, sultani. Zaginięcie całego kontyngentu uzbrojonych żołnierzy to moja sprawa.
– Nie, śmieciu. Jesteś nikim.
Nasir zasalutował ojcu i wyszedł. Czasami się zastanawiał, dlaczego w ogóle się starał.

***

Kłódka od podziemnej celi upadła na ziemię z głośnym szczękiem, a drzwi delikatnie się uchyliły, ukazując puste pomieszczenie, w którym oparty plecami o przeciwległą ścianę siedział ośmioletni chłopiec. Gdy oczy księcia przyzwyczaiły się do panującego wewnątrz półmroku, zaczął się zastanawiać, czy Altair wiedział o utrzymującym się tu wilgotnym zimnie, które sprawiało, że ciałem młodego wstrząsały potężne dreszcze. Nawet Nasir nie miał o tym pojęcia, ale prawdę mówiąc, posiadał ograniczoną wiedzę na temat tego, co działo się w pałacu.
W momencie, gdy asasyn wkroczył do oślizgłych lochów, jak zwykle powitała go grobowa cisza. Pomimo braku światła wszyscy zdawali sobie sprawę z jego obecności i natychmiast wstrzymali oddech.
Gdyby był prawdziwym ucieleśnieniem syna króla Ghameqa, rozkoszowałby się ich przerażeniem, ale był również synem swojej matki, dlatego ich reakcja jedynie przyprawiała go o mdłości.
Wszedł do celi chłopca i zgrzytnął zębami, czując zapach zgnilizny i fekaliów.
– Wstawaj.
Młody Demenhun spojrzał na bat w dłoniach Nasira i chwiejnie podniósł się z ziemi. Znajdował się tutaj nie dłużej niż pół miesiąca, ale już można było dostrzec u niego wystające kości, pozbawione połysku włosy i bladą skórę. Zrobił niepewny krok do przodu, a z powodu panującej w celi ciszy chrzęst piasku pod jego stopami wydawał się kilkukrotnie głośniejszy. Książę zarzucił mu na ramiona zakurzony płaszcz.
– Baba? – zapytał chłopiec.
– Wkrótce się z nim zobaczysz – odparł Nasir delikatnym tonem i, mimo otaczającej ich ciemności, dostrzegł, że chłopiec nieco się rozluźnił.
Cieszył się na samą myśl, że będzie mógł zobaczyć się ze swoim ojcem. Stojący przy drzwiach strażnik zerknął na płaszcz otulający ramiona chłopca, a potem śmiał przenieść wzrok na Nasira, który zamarł w bezruchu, nie odwracając głowy w jego stronę.
– Coś nie tak, strażniku? – zapytał, patrząc przed siebie. Ostatnie słowo brzmiało w jego ustach jak przekleństwo.
– N-nie, mój panie – wymamrotał.
Książę spojrzał na niego ostro, a strażnik spuścił głowę. Poczekał jeszcze chwilę, aż ujrzał ruch nozdrzy mężczyzny, świadczący o powracającym strachu. Następnie zacisnął dłoń na bacie i popchnął chłopca w kierunku schodów.
Pośpiesz się, chciał rzucić, widząc, jak dłoń Demenhuna ślimaczym tempem przesuwa się po onyksowej poręczy. Po dotarciu na szczyt Nasir wepchnął płaszcz za szafkę, a klatka piersiowa chłopca się uniosła, gdy ten wziął głęboki wdech. Wrota do królewskich komnat stanęły otworem.
Król siedział na czarnej sofie madżlisu, która zajmowała połowę głównego pomieszczenia. Stopy miał bose, nogi skrzyżowane, a jego sandały leżały kilka cali od peluzjańskiego, misternie zdobionego dywanu. Na podłodze wyglądał mniej królewsko niż zwykle. Obok niego klęczał skryba.
Król trzymał w dłoniach zwoje Leilu.
Te zwoje trafiały do niego co tydzień i zawierały informacje na temat kolejnych ofiar, które zginęły podczas prac w Jaskiniach Sarasynu na skutek zawalonej ściany, linczu lub gorzej – cichej śmierci zadanej całym grupom przez niewidzialny gaz, który wdzierał im się do płuc, pozbawiając tchu, aż padali martwi na ziemię.
Po dziś dzień zwoje wyliczające zmarłych robotników z terenu całej Arawiyi leżały nietknięte w koszu obok tronu króla, co doprowadzało Nasira do białej gorączki. Jednak w tej chwili zamarł na widok czegoś, czego nigdy nie spodziewał się ujrzeć.
Król stuknął palcem w zwój.
– Ten gaz ma zostać zebrany.
– Sultani? – wyjąkał skryba z ręką wiszącą nieruchomo nad papirusem. Z końcówki jego pióra skapywały krople atramentu.
– Gaz. Te opary, które zadusiły tylu ludzi naraz – powiedział władca w zamyśleniu. Skryba pokiwał gwałtownie głową. – Chcę, by je zebrano lub wykonano coś podobnego. Mają zostać szczelnie zamknięte i przyniesione do mnie.
I wszystko jasne.
– Nie sądzę, byśmy wiedzieli, jak to zrobić, sultani – odrzekł cicho skryba.
Twarz króla wykrzywiło obrzydzenie.
– Dobrze wiem, jacy jesteście tępi. Niech ‘Uday zbierze koterię Peluzjan, wyruszy do jaskiń i zrobi, co trzeba. Ma się pośpieszyć. – Nasir szczerze wątpił, by Peluzjanom, którzy obecnie mieszkali w Krainie Sułtana, podobało się to, że król wydawał im rozkazy. – A teraz wyjdź.
Skryba ukłonił się i pośpiesznie wybiegł z pomieszczenia, powiewając długą kandurą.
– Gaz – odezwał się asasyn, gdy zostali sami. Chciał wymówić to słowo w formie pytania, ale jego duma mu na to nie pozwoliła.
– Rozpal ogień – rzucił król. Kiedy Nasir nie ruszył się z miejsca, podniósł na niego wzrok. Książę zacisnął zęby, chcąc domagać się odpowiedzi, ale wiedział, że uparte drążenie tematu naraziłoby chłopca na niebezpieczeństwo. Dlatego bez słowa zostawił młodego Demenhuna przy drzwiach i zapalił ogień w palenisku.
Tchórz. Tchórz. Głupiec.
Istniał tylko jeden powód, dla którego ojciec mógłby chcieć rozpalić ogień w środku dnia. Nasir odnosił wrażenie, jakby z każdym kolejnym kontaktem z magią stąpał po coraz bardziej grząskim gruncie. Niemniej król kazał mu z niej korzystać przynajmniej raz dziennie, osobiście nadzorując sesje. Być może magia, która niegdyś biła od królewskich minaretów, była czysta i dobra, ale ta anomalia stanowiła całkowite jej przeciwieństwo. Przypominała samo piekło.
A asasyn nie miał pojęcia, skąd pochodziła.
Król bawił się srebrnym kółkiem spoczywającym na jego piersi. Nasir kiedyś dotknął tego medalionu. W chwili, gdy przebiegł palcami po inskrypcjach napisanych w starożytnym języku, ciemność skuła jego umysł, a w uszach rozbrzmiały szepty i rozszalałe krzyki. Był to mrok wypełniony bólem; mrok, który nie miał końca.
Mrok, który opłakiwał sam siebie.
Ten medalion był wyjątkowy, a sam fakt, że król nigdy nie zdejmował go z szyi, jedynie potęgował to wrażenie. Tylko że jeśli Ghameq widział tę samą ciemność, najwyraźniej witał ją z otwartymi ramionami.
Ogień się roztlił, a władca wstał z miejsca. Nasir chwycił pogrzebacz śliską dłonią, czując spływające po plecach krople potu. Oczywiście potrafił go obsługiwać, ale przekazał przedmiot ojcu.
Pogrzebacz. Skwiercząca skóra. Krzyk. Zacisnął oczy i wypuścił drżący oddech. Była to słabość, którą ze wszystkich sił chciał ukryć przed światem i która przyprawiała go o poczucie wstydu.
– Wciąż jesteś słaby – mruknął król, rozniecając ogień.
Asasyn poskromił gniew łaskoczący go w opuszki palców u dłoni i odpowiedział przez zaciśnięte zęby:
– Jestem wyczerpany, sultani. – Ale nie potrwa to długo.
– Hmm – odparł król nieobecnym głosem, jakby usłyszał myśli księcia. – Pewnego dnia dostrzeżesz swoje błędy. Dostrzeżesz, że litość jest twoim przekleństwem i zrozumiesz, czego od ciebie oczekiwałem od samego początku.
Ale jego ojciec nie chciał tego od samego początku. Był taki czas, kiedy cenił litość. Nasirowi wydawało się, że pamięta jeszcze cień uśmiechu i wypełniające pałac światło. Trzymał się kurczowo tego wspomnienia, ale z każdym dniem coraz bardziej rozpadało się ono na kawałki. Czy właśnie to próbował zrozumieć Owais?
Zerknął na chłopca, który właśnie kucał na podłodze i ostrożnie sięgał ręką po winogrono z miski stojącej obok sandałów króla. Nasir poczekał, aż przełknie swój skradziony skarb, a następnie podał Ghameqowi skórzaną teczkę.
Zrobił krok w tył. Im dalej od tej obrzydliwej imitacji magii, tym lepiej. Bezpieczniej.
Ghameq otworzył folder i wrzucił papirus do ognia; pokrywały go słowa napisane atramentem w kolorze zaschniętej krwi.
Damszir. Krwawa magia – karana śmiercią, zakazana przez Siostry, jako że pozwalała ona na praktykowanie dowolnego rodzaju magii za cenę krwi. Bez tego jej użytkownicy byli ograniczeni wyłącznie do odmiany, z którą się urodzili.
Ale Ghameq był królem. Mógł robić, co mu się żywnie podobało. Nasir nie rozumiał tylko, jakim cudem był w stanie korzystać z magii, skoro już nie istniała.
Wiedział jedynie, że Srebrna Wiedźma odgrywała tu znaczącą rolę – to ona przekazywała Ghameqowi zapisane krwią kawałki papirusu. Krwią, która jakimś sposobem była zarówno twórcą, jak i naczyniem.
Ogień trzasnął i urósł w siłę, przybierając blady kolor peluzjańskich bakłażanów. W pokoju rozbłysło purpurowe światło, a temperatura powietrza gwałtownie wzrosła, gdy z płomieni utworzyła się sylwetka człowieka o bladej twarzy, miodowych oczach oraz strąkowatej, ciemnej brodzie. Należała ona do mężczyzny, który obecnie przebywał w Demenhurze: do Boona.
Rimaal. Demenhuni zawsze go przerażali; przypominali duchy – bladzi, eteryczni i na swój sposób piękni. Podobnie jak Altair, emanowali światłem, lecz w tym przypadku to światło było za mocne.
– Gdzie on jest? – wycharczał Boon, człowiek, który wbrew woli zdradził swojego kalifa. Zerknął przez ramię, patrząc na pomieszczenie niewidoczne dla ich oczu.
– Tutaj – odparł Nasir, nakazując chłopcu stanąć bliżej paleniska.
– Baba! – zawył. Z ust Boona wyrwał się zdławiony okrzyk, a chłopiec zaczął szlochać. Książę zacisnął dłoń na ramieniu małego.
– Oddajcie mi go. Błagam. 
Żałosne.
– Twoje błagania na nic się nie zdadzą – powiedział Nasir, a król zrobił krok do przodu.
Ludzie odczuwali strach przed Boonem. Tylko dzięki jego posadzie wezyra [3] i potędze, jaką ze sobą niosła, kalif Demenhuru wciąż utrzymywał się przy życiu. Jednak mimo że dzielił ich cały kalifat, przerażenie Boona można było dostrzec gołym okiem. Świadczyła o tym jego sztywna sylwetka oraz widoczne na twarzy napięcie.
Padł na kolana.
– Sultani.
– Wstań – rzucił król poważnym, protekcjonalnym tonem. – Czy Srebrna Wiedźma przyszła już do Aymana?
Nasir zesztywniał. Imiona tych dwóch osób nie powinny pojawić się w jednym zdaniu, a ich właściciele tym bardziej nie powinni przebywać w tym samym pomieszczeniu. Ayman był dobrym kalifem – zakładając, że ktoś taki w ogóle istniał. Perspektywa spotkania z wiedźmą odzianą w srebrny płaszcz nie przypadłaby mu do gustu.
Ale dlaczego Ghameq nie mógł zapytać jej o to osobiście? Nie ufa jej.
Boon patrzył na syna. Jego lojalność wobec kalifa przewyższała oddanie królowi, ale miłość, jaką darzył swoje dziecko, biła na głowę wszystko inne. Zamknął oczy i wtem stało się jasne, że odpowiedź brzmiała tak; w przeciwnym wypadku udzieliłby jej od razu. Król odwrócił się w kierunku chłopca, a Nasir miał ochotę ukryć go w cieniu.
– Tak – odparł pośpiesznie Boon. – Spotkali się w Domu Selaha, niedaleko zachodnich wiosek. Nie wiemy, kto był adresatem jej listu, ale mamy nadzieję, że został on dostarczony do Łowcy. Nic więcej nie wiem, sultani.
Na wspomnienie o Łowcy oczy króla rozbłysły. Jeśli istniało coś bardziej niepokojącego niż Demenhuni, był to Łowca. Książę nie miał pojęcia, czy pogłoski na jego temat obiegły całą Arawiyę, ale on sam wiedział o nim dość.
Nikt nie był w stanie dokonać tego, co Łowca. Nasir sam próbował powtórzyć ten wyczyn. Podczas wykonywania jednego ze zleceń zboczył z trasy i wkroczył do Arzu. W momencie, gdy obie jego stopy znalazły się na terenie lasu, pochłonęła go przedziwna ciemność, a wyjście zniknęło z pola widzenia. Znalezienie drogi powrotnej zajęło mu parę godzin. Na dodatek przez następne kilka dni nie mógł zaczerpnąć tchu, a serce przyspieszało w odpowiedzi na nawet najmniejszy dźwięk.
Był asasynem – przebiegłym, skutecznym, wzbudzającym strach zabójcą. Lecz nigdy w życiu nie czuł tak silnego przerażenia – mało brakowało, a całkowicie pozbawiłoby go oddechu.
Magia Arzu oraz medalionu na szyi Króla Ghameqa musiały pochodzić z tego samego źródła. Nie zasilało ich to, co niegdyś tętniło w minaretach. To coś było nieograniczone, mroczne, bezdenne.
– Wyprawa odbędzie się za dwa dni?
– Tak sądzimy.
Jaka wyprawa? 
Ogniste ciało Boona zadrżało, a płomienie rzucały długie cienie na ściany pomieszczenia. Nasir pociągnął za kołnierz swojej kandury, gdy na jego skórze wykwitły kropelki potu.
– Mój syn, sultani. Dlaczego więzisz mojego syna? – wypalił głośno Boon.
Nawet Nasir, parszywy książę, nie znał odpowiedzi na to pytanie.
– Zadbaj, by w chwili rozpoczęcia wyprawy kalif czekał przed Arzem, a twój syn powróci do ciebie w jednym kawałku.
Król nie posiadał żadnych skrupułów. Najpierw kalif Sarasynu, potem armia, gaz i ta tajemnicza wyprawa, później kalif Demenhuru. Boon ponownie spojrzał na swojego syna i, mimo płomieni, w jego oczach dało się dostrzec ból.
– W tych dziwnych czasach wypadki często się zdarzają, wezyrze – powiedział w zamyśleniu władca. – Jeśli zastaniesz tron pusty i zimny, zasiądź na nim.
Na twarzy Boona pojawiło się zrozumienie. Miał zostać pionkiem, ponieważ pionek na tronie był zdecydowanie bardziej użyteczny niż pusty tron. Król mógł bez problemu kontrolować Sarasyn, nie opuszczając Krainy Sułtana, ale Demenhur znajdował się za daleko, dlatego jego mieszkańcy stawiali większy opór. Biorąc jego syna na zakładnika, mógł uczynić z Boona idealną, posłuszną marionetkę.
Mężczyzna spojrzał przez ramię, wtedy jego włosy rozbłysły na fioletowo. Ten ruch skąpał pomieszczenie w purpurowym blasku, a chłopiec żarliwie chłonął ten widok, szeroko otwierając usta. Nasir zazdrościł mu tej dziecięcej niewinności.
– Zrobisz to, o co proszę? – zapytał król ostrym tonem.
Boon znieruchomiał. Jego syn pochylił się ku sylwetce ojca, chcąc usłyszeć każde słowo.
– Zrobię – obiecał łamliwym głosem. – Proszę… proszę, nie rób krzywdy mojemu dziecku.
Powszechnie to Boon uchodził za człowieka silnego, w przeciwieństwie do Aymana. To on utrzymywał kalifa przy życiu, on zachowywał porządek w Demenhurze, jednym z największych kalifatów Arawiyi. Lecz w tej chwili Nasir mógł tylko myśleć o tym, że nigdy nie widział kogoś tak słabego. To miłość była powodem tej słabości.
– Póki będziesz współpracował, nic mu nie grozi – odparł król, jakby właśnie obiecał Boonowi, że będzie podlewał mu chwasty.
Nic mu nie grozi. W lochu, gdzie panujące tam wilgotne zimno mogło go zabić. Boon otworzył usta. Wnioskując po jego spojrzeniu, chciał skierować do nich kolejne błagania, ale król wrzucił do ognia czarne ziarno i po chwili zarówno Demenhun, jak i płomienie zniknęły.
– Zabierz go – rzucił Ghameq, przerywając ciszę. Nasir miał na końcu języka milion rzeczy, które chciał w tym momencie powiedzieć. Miliony słów i setki pytań.
– Przyjdzie przygotowany na najgorsze – powiedział w końcu książę. Boon, Ayman. Żaden z nich nie był głupcem.
Król nawet nie zaszczycił Nasira spojrzeniem.
– Przyjdzie przygotowany na ciebie, nie na całą grupę Sarasynów uzbrojonych w coś innego niż stal.
Wszystko łączyło się w logiczną całość. Gaz. Zaginiony oddział. Masowy mord poprzez uduszenie. Sułtan Arawiyi planował zadusić mieszkańców zachodnich wiosek Demenhuru i sprawić, by kalif był jedną z ofiar.
Po tym nie byłoby już sprzeczek o rozszerzanie granic. Wybuchłaby wojna.
Rolą kalifów było utrzymywanie króla w ryzach. Zachowywanie porządku. Podobnie jak rolą króla było poskramianie kalifów, ponieważ Siostry jeszcze przed upadkiem zadbały o zachowanie równowagi w królestwie. 
Do czego dążył Ghameq?
Nasir otworzył usta, lecz nie potrafił wykrztusić z siebie ani słowa. Był asasynem. Jego dłonie były splamione krwią – niby jak mógł sprzeciwiać się mordowaniu niewinnych? Zacisnął wargi. 
Ma rację, jestem słaby.
I jak ten dureń bez sprzeciwu spełnię każde jego życzenie.

___________________
[1] Treliaż – budowla ogrodowa. Składa się z szeregu słupków połączonych u góry poziomą belką (przyp. red.).
[2] Kahła – (z arab. qahwa) kawa (przyp. red.).
[3] Wezyr – rodzaj urzędnika, ministra w krajach muzułmańskich (przyp. red.).


Powieść zostanie wydana przez:

0 Komentarze