Melissa Darwood "(Nie)zdobyta" - ROZDZIAŁ DRUGI


Już czwarty dzień szukam odpowiedniego materiału na wywiad. Z tematów zaproponowanych przez Lidkę najbardziej czuję chyba alpinistów, choć o himalaizmie wiem tyle co nic. Czytam artykuły z wypraw najwybitniejszych polskich wspinaczy. Trudno jest oszacować, który z nich jest najlepszy. Czy mam rozpatrywać ich pod kątem ilości wypraw, czy zdobytych szczytów? Ci, którzy są najbardziej uznani przez środowisko, są już na tyle popularni, że napisano o nich biografie, brali udział w reklamach, są ikoną i wzorem dla innych wspinaczy. A ja szukam świeżej krwi, kogoś, o kim nikt jeszcze nie słyszał, a kto skradnie serca czytelniczek.
Jestem pod wrażeniem osiągnięć zarówno tych, którzy nadal się wspinają, jak i tych, którzy już odeszli. Andrzej Bargiel – pierwszy człowiek, który zjechał na nartach z K2. Na nartach, z ośmiotysięcznika!; Piotr Pustelnik – zdobył szczyt Annapurna jako pięćdziesięciodziewięciolatek, był to czternasty ośmiotysięcznik, który udało mu się zdobyć, podczas gdy jego rówieśnicy mają problem, żeby przejść dziesięć kilometrów z kijkami; Adam Bielecki – zamiast gnić przed komputerem jak jego koledzy, w wieku siedemnastu lat samotnie wszedł w stylu alpejskim na Chan Tengri, stając się tym samym najmłodszym zdobywcą tego szczytu; Krzysztof Wielicki – z powodu braku sprzętu wspinaczkowego zdobył Mount Everest w okularach spawalniczych; Jerzy Kukuczka – zdobywca czternastu szczytów Korony Himalajów i Karakorum w przeciągu ośmiu lat, imponujące i rzadko powtarzane osiągnięcie; Wanda Rutkiewicz – pierwsza kobieta na świecie i pierwsza Polka, która zdobyła K2; Wojciech Kurtyka – w przeciągu jednej doby zdobył dwa ośmiotysięczniki pod rząd – Czo Oju i Sziszapangmę… 
Śledzę sylwetki kolejnych wspinaczy i nie mogę uwierzyć, że mieliśmy i nadal mamy w kraju tak niezwykłych ludzi. I chociaż ich nazwiska obijały mi się wcześniej o uszy, to tak naprawdę nic o nich nie wiedziałam. 
Czytam i niestety nie potrafię zrozumieć pobudek, dla których zaczęli się wspinać i robią to nadal. Skąd tak ogromne samozaparcie, chęć zdobywania kolejnych szczytów, ryzykowanie życia po to, by wejść na jakąś górę, która jest niczym więcej jak wypukłą formą ukształtowania terenu? Przecież taki szczyt to nie żaden koniec tęczy! Nie czeka tam gar ze złotem ani obietnica wiecznej młodości. Nie potrafię pojąć motywacji wspinaczy. Z jednej strony ich dokonania są dla mnie imponujące, wręcz niewiarygodne, z drugiej zaś najzwyczajniej w świecie nie rozumiem, jak można być tak zawziętym i lekkomyślnym równocześnie. 
Śledzę statystyki zdobywanych ośmiotysięczników. Te w Himalajach pochłonęły do tej pory prawie osiemset istnień ludzkich, a i tak nie są to dokładne dane. Część ciał nigdy nie odnaleziono, niektóre udało się przetransportować, większość jednak leży pod śniegiem w wiecznej zmarzlinie. Mam ciarki na skórze, kiedy oglądam materiały prasowe z akcji ratunkowych. Tych ludzi nikt nie napadł, nie byli ofiarami nieszczęśliwego wypadku, nie dopadała ich nieuleczalna choroba, nie zabiła ich góra (choć zauważyłam, że takiego sformułowania często używa się w artykułach o wspinaniu). 
Ci ludzie sami, z własnej woli, żądni wrażeń i osiągnięć oddali górom swoje życie. Doskonale wiedzieli, jakie ponoszą ryzyko. Byli świadomi tego, że mogą nie wrócić ze wspinaczki. I nie wrócili. 
Tomasz Mackiewicz zmarł z wyczerpania w 2018 roku na Nanga Parbat. W chwili śmierci miał 43 lata, osierocił trójkę dzieci. Maciej Berbeka zaginął w 2013 roku w wieku 59 lat na Broad Peak. Zostawił żonę i czwórkę synów. Z tej samej wyprawy nie wrócił dwudziestoośmioletni Tomasz Kowalski… 
Lista wspinających się Polaków, którzy zginęli w górach wysokich, sięga sześćdziesięciu osób. Wygląda na to, że najwięcej ofiar ma na swoim koncie Mount Everest. 
Przeglądam zdjęcia z wypraw z ostatnich miesięcy na tę górę (którą zwą również Czomolungma) i włosy stają mi dęba: kolejka na szczyt! Dwustu pięćdziesięciu wspinaczy w ciągu jednego majowego, słonecznego dnia atakuje górę. Czegoś takiego się nie spodziewałam. Jeden za drugim, niczym mrówki, za pomocą przygotowanych wcześniej lin poręczowych wspinają się na zbocze Mount Everestu. Nie wiem, czy się śmiać, czy kręcić z dezaprobatą głową. 
To, co widzę na zdjęciach i w materiałach wideo, sprawia, że postanawiam z marszu umówić się na spotkanie z Mateuszem Malcem, który jest organizatorem wypraw na najwyższą górę na ziemi, nazywaną dachem świata.

Powieść zostanie wydana przez:

0 Komentarze