Okazuje się, że jeśli nie liczyć tego, czego dowiedziałam się od Malca, nie mogę znaleźć zbyt wielu informacji na temat JJ-a. I to nie dlatego, że nie jest znany w środowisku, lecz dlatego, że skutecznie unika mediów i rozgłosu. Nie jest nigdzie zrzeszony, nie obraca się w towarzystwie wspinaczy, na wyprawy chodzi tylko z szerpami, bez dodatkowego tlenu i często bez asekuracji. Na forach krążą o nim różne legendy. Niektórzy piszą o nim z podziwem, inni szydzą z jego brawury, wróżąc mu rychłą śmierć w górach. Niezaprzeczalnym jest fakt, że facet spędził sporą część życia na wspinaniu. Trzydziestosześciolatek zdobył całą Koronę Himalajów (dziesięć szczytów) i Karakorum (cztery szczyty), co zajęło mu w sumie siedemnaście lat. Taki wyczyn udał się zaledwie trzydziestu dziewięciu osobom na świecie, lecz nikomu z nich nie udało się wspiąć na K2 zimą. To ostatni ośmiotysięcznik niezdobyty o tej porze roku.
Namierzam Jansona dzięki wpisowi do KRS-u. Prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą w zakresie arborystyki (czyli wycinki i pielęgnacji drzew) i prac na wysokościach. Firmę zarejestrowano w Małej Wsi, która znajduje się jakieś trzysta kilometrów od mojego miasta. Staram się skontaktować z JJ-em przez numer znaleziony w internecie, ale przez cały dzień nikt nie odbiera. Jednak późnym wieczorem, kiedy biorę kąpiel, oddzwania. Gdy tylko widzę jego numer na wyświetlaczu, serce zaczyna mi szybko walić. Próbuję odebrać połączenie mokrym palcem, jednak ślizga się po ekranie. Do diabła! Przesuwam nosem po wyświetlaczu. Udało się.
– Halo.
– Dobry wieczór. Jeremi Janson. Dzwoniono do mnie z tego numeru – odzywa się niski, głęboki głos, od którego po ramionach przebiega mi przyjemny dreszczyk.
Prostuję się w wannie.
– Dobry wieczór. Dziękuję, że pan oddzwonił. Nazywam się Julia Kabat i jestem dziennikarką. Chciałabym z panem porozmawiać o wyprawach w góry. Czy moglibyśmy…
– Nie jestem zainteresowany – przerywa mi w połowie zdania. – Dobranoc.
– Może chociaż zgodziłby się pan na krótkie spotkanie?
Cisza.
– Halo? – odzywam się do słuchawki.
Zerkam na wyświetlacz. Cholera, rozłączył się.
Wybieram jego numer. Czekam, czekam, czekam. Nie odbiera. Dzwonię ponownie. Ta sama sytuacja.
Odkładam telefon na deskę klozetową, wychodzę z wanny, owijam się ręcznikiem i wybieram jeszcze raz numer Jansona. Po sześciu sygnałach wreszcie odbiera.
– Zakłóca pani moją ciszę nocną.
Boże, jaki ten facet ma boski głos. Powinien zatrudnić się w radiu.
– Przecież to pan oddzwonił o tak później porze.
– Bo miałem aż siedemnaście nieodebranych połączeń z pani numeru. Sądziłem, że to coś ważnego.
– To jest ważne. Czy moglibyśmy się spotkać?
– Po co?
– Słyszałam, że wybiera się pan zimą na K2.
– Od kogo pani tak słyszała?
– Od Mateusza Malca.
W słuchawce rozlega się sapnięcie.
– Nie mamy o czym rozmawiać. Życzę spokojnej nocy.
– Moment! – Podnoszę głos. Jestem pewna, że facet znów się rozłączy. – Halo! Jest pan tam?
– Tak.
Staram się zebrać jak najszybciej argumenty, żeby przekonać Jeremiego do dalszej rozmowy. Po jego reakcji na nazwisko Mateusza domyślam się, że nie pała do niego zbytnią sympatią.
– Chcę przeprowadzić wywiad z alpinistą, który rozbudzi wyobraźnię czytelniczek naszego czasopisma. Spotkałam się z Malcem i przypadkowo rozmowa zeszła na pana. Zaintrygowała mnie pana osoba i chciałabym żeby to właśnie pan był tym alpinistą…
Chwila ciszy.
– Skoro rozmawiała już pani z Malcem, to dlaczego nie chce pani napisać właśnie o nim?
– Bo chcę pisać o panu.
– Dlaczego?
– Bo zamierza pan samotnie zdobyć K2 zimą, czego nikt inny jeszcze nie dokonał. Bo większość wypraw, jakie ma pan na koncie, odbył pan solo, a podobno wspinaczka wysokogórska to aktywność zespołowa. Bo jest pan outsiderem i chociaż nie życzy pan sobie rozgłosu, to jest spore grono ludzi, którzy pana podziwiają.
– Nie obchodzi mnie, co sądzą o mnie ludzie. I jak słusznie pani zauważyła, nie życzę sobie rozgłosu, więc proszę już do mnie więcej nie dzwonić. Dobranoc.
– Chodzi tylko o krótki wywiad. Jak mogę pana przekonać? – Odpowiada mi cisza, a to oznacza, że albo Janson się zastanawia, albo się rozłączył. – Halo?
Zerkam na wyświetlacz.
No, kurwa, rozłączył się. Co za dupek.
***
Uparłam się. Tak już mam – im trudniejszy cel do zdobycia, tym większa motywacja. Teraz to już na pewno nie odpuszczę. Nie chcę nikogo innego. JJ mnie intryguje. I ten jego głos… Jezu, aż mi się robi gorąco jak sobie przypomnę głęboki tembr. Zastanawiam się, jak mogę nakłonić Jansona na wywiad. Facet nie chce rozgłosu, więc zaoferowanie mu darmowej reklamy w piśmie kobiecym będzie atrakcyjne jak wyprzedaż wentylatorów zimą.
Sądząc po tym, co mówił o nim Malec, znalezienie sponsora pewnie również nie zadziała jako wabik.
Zostaje kasa. Odpowiednia gotówka potrafi zdziałać cuda.
– Julio, na jakiej planecie ty żyjesz? – Lidka ściąga okulary, kładzie je na biurko i patrzy na mnie jak na małą dziewczynkę, która prosi o kucyka na urodziny.
– Na planecie gdzie rządzi pieniądz.
– No dobrze, rozumiem. Ale płacenie za wywiad? I to komuś, o kim nikt nie słyszał? Facet ci odmówił, trudno. Sięgasz po telefon i dzwonisz do następnego. To jemu powinno zależeć na darmowej reklamie, to on ma o ciebie zabiegać, nie ty o niego. To nie jest gwiazda filmowa ani znany piosenkarz, żaden też z niego celebryta. To zwykły szaraczek, który wspina się po górach.
– Wiem, wiem… – Wachluję się kapeluszem, bo najwyraźniej zarząd postanowił zaoszczędzić na naprawie klimatyzatora w gabinecie Lidki. – Ale mam przeczucie, że on będzie strzałem w dziesiątkę.
– Nic o nim nie wiesz.
– Wiem na tyle dużo, by chcieć dowiedzieć się więcej.
Lidka odchyla się na fotelu i patrzy mi w oczy, co trwa dobrą minutę. Wytrzymuję jej spojrzenie, muszę jej pokazać, że nie mam żadnych wątpliwości, co do słuszności przeprowadzenia wywiadu z Jansonem.
– Tysiąc pięćset brutto – odzywa się w końcu i opiera o biurko.
– Cztery tysiące na rękę – odpowiadam.
– Ile? – Śmieje się.
– Tyle dostał Denis Urubko za udzielenie wywiadu jednej z branżowych gazet – tłumaczę.
– Kto?
– Brał udział w narodowej zimowej wyprawie na K2. Zaatakował szczyt sam, nie informując o tym reszty zespołu.
– Zdobył szczyt?
– Nie. Nikomu się to jeszcze nie udało. Być może JJ będzie pierwszy. Pierwszy na świecie. A my będziemy mieli z nim wywiad, który zostanie opublikowany tuż przed wyprawą.
Lidka mruży oczy.
– Tysiąc pięćset teraz, a resztę jak wróci z wyprawy. I wywiad na wyłączność.
– A jeśli nie zdobędzie szczytu?
– Zostanie z tym co dostał.
Biorę głęboki wdech. Cztery tysiące złotych to moje dwie miesięczne pensje netto. Dla mnie to dużo. Biorąc jednak pod uwagę, jak wielkie są koszty wyprawy wysokogórskiej, jak znaczącym będzie wyczyn zdobycia K2 zimą, to wręcz śmieszne pieniądze. Czuję, jak palą mnie policzki na myśl o tym, że będę musiała zaproponować JJ-owi takie wynagrodzenie za udzielenie wywiadu na wyłączność.
– A gdyby udzielił nam dwóch wywiadów, przed i po wyprawie, ile możemy mu wówczas zaoferować?
– Ze zdjęciami ze szczytu?
– Być może… – zawieszam głos. – Szefowo, ja naprawdę wierzę, że to będzie dobry materiał. Czy kiedyś cię zawiodłam? Wiesz, że mam nosa do ludzi. Każdy mój wywiad, każdy mój artykuł, był mocny aż do bólu.
– I pewnie dlatego ludzie nie chcieli ich czytać… – wzdycha.
– Opiszę faceta tak, że będą za nim piszczały wszystkie czytelniczki. Ale muszę go najpierw przekonać do wywiadu.
Lidka mruży oczy. Zakłada okulary, sięga po myszkę od komputera i przenosi wzrok na monitor. Śledzę każdy jej ruch, serce bije mi mocno. A ona nuci pod nosem jakby spacerowała z psem po parku, skroluje płynnie myszką, wpisuje coś powoli na klawiaturze, po czym marszczy nos, przybliża twarz do monitora i pyta:
– Kiedy ma być ta wyprawa?
– Jakoś w grudniu, nie znam dokładnej daty.
– A kiedy powrót? – Nie odrywa wzroku od komputera.
– Nie wiem.
– Mniej więcej.
Jezu, nie mam bladego pojęcia.
– Ostatnia narodowa wyprawa na K2 zimą trwała osiemdziesiąt dni.
– Ile? – Lidka zerka na mnie znad okularów.
– Też byłam zaskoczona. Tylko że w niej brało udział trzynaście osób, to był potężny projekt podzielony na etapy. Dużo czasu spędzili w bazie u stóp góry, aklimatyzując się, planując kolejne kroki, przygotowując poręczowanie…
– Hm. – Lidka z powrotem przenosi wzrok na monitor. – Dział książki polskiej ma jeszcze wolne miejsca w planie wydawniczym na wrzesień przyszłego roku. Wyrobisz się do czerwca?
– Wyrobię z czym? – pytam, bo nie nadążam za jej tokiem myślenia.
– Z napisaniem książki. Skoro facet ma wejść zimą na drugi co do wielkości szczyt Ziemi, co jak twierdzisz nikomu się jeszcze nie udało, to możemy mieć światowy bestseller. – Klika myszką, ciągle ze wzrokiem wbitym w ekran.
Jest mi cholernie gorąco. Czuję, że cała twarz mi płonie, a serce zaraz wyskoczy z piersi i odtańczy przed Lidką taniec dziękczynny.
Książka. Moja książka. Moja własna książka!!! Mam napisać swoją książkę z gwarancją publikacji!
Odchrząkuję, bo zaschło w gardle. Staram się zachować poważny wyraz twarzy.
Nie uśmiechaj się. Zachowaj spokój i profesjonalizm.
– Mówisz poważnie? – pytam, próbując powstrzymać nutę ekscytacji w głosie.
– Skoro i tak zbierasz materiały, to szkoda je marnować na jeden czy dwa artykuły. Wierzę w ciebie. Myślę, że masz w sobie potencjał. Być może ten alpinista okaże się strzałem w dziesiątkę.
O tak! Jestem tego prawie pewna. To będzie moje pięć minut. Wreszcie się wybiję. Wreszcie napiszę coś, co się sprzeda. I wyjadę na wakacje! Do Włoch! Nad morze z lazurową wodą, z ciepłym piaskiem, i będę opychać się oryginalną pizzą i makaronem, popijać chłodne wino w cieniu piniowej sosny…
Ale najpierw książka.
– Na ile znaków? – pytam, z trudem trzymając podekscytowanie na wodzy.
– Minimum czterysta tysięcy ze spacjami. Do tego zdjęcia, mapki. Wszystko, co uda ci się zdobyć podczas waszej wyprawy.
– Podczas jego wyprawy – poprawiam ją.
– Nie. Waszej. Pojedziesz razem z nim.
– Słucham? – Prostuję się na krześle. Moje ciało z nastroju ekscytacji wprowadza się w stan zagrożenia: „walcz lub uciekaj”.
– Dojdziesz z nim do bazy i poczekasz, aż zdobędzie szczyt.
Oszalała. To przez ten brak klimatyzacji.
– Ale ja nie chodzę po górach. Nawet ich nie lubię.
– To polubisz.
Jezus Maria. Ona mówi poważnie.
Lidka kilka myszką, patrzy w komputer, a mnie krew odpływa z twarzy. Robi mi się słabo. Nienawidzę zimna. Grudzień, styczeń i luty to dla mnie najgorsze miesiące w roku, podczas których jedyne, na co mam ochotę, to zaszyć się pod kocem na kanapie w towarzystwie Kocura (który i tak by uciekł, gdybym chciała się przy nim ogrzać), z gorącą herbatą z rumem i wciągającą książką. Ja się po prostu nie nadaję na taką wyprawę. Jedno to napisać o ekspedycji w Karakorum, a drugie to samemu wziąć w niej udział. A mogłam pisać o jakimś szejku. W Dubaju przynajmniej jest ciepło. I mają morze, i złociste plaże.
– A co jeśli odmówię? – pytam.
Lidka zdejmuje okulary, pochyla się w moją stronę i patrzy mi w oczy.
– Julio, istnienie działu wisi na włosku. W przeciągu najbliższego tygodnia muszę zwolnić trzy osoby. Nasz budżet woła o pomstę do nieba. Prędzej czy później zlikwidują naszą sekcję. A jeśli czegoś nie wymyślę, to czeka mnie zasiłek dla bezrobotnych, bo w moim wieku raczej nie jest łatwo o pracę w tej branży. Zresztą, w twoim również nie jest kolorowo. Jeśli natomiast nasz projekt wypali, to istnieje szansa, że wraz z likwidacją działu prasy drukowanej przeniosą nas do działu książki. Jak ci się widzi taka opcja?
Przełykam ślinę. Jak mi się widzi? To spełnienie marzeń.
– A ich budżet ma się lepiej?
Lidka odchyla się na krześle.
– Dostali dofinansowanie na promocję czytelnictwa w obszarze literatury faktu. Do wzięcia jest prawie czterysta tysięcy złotych.
Wciągam z sykiem powietrze.
– Oczywiście nie możemy liczyć na całość dotacji – dodaje. – Ale na jedną czwartą, czemu nie… – Uśmiecha się jak lisek chytrusek. – Przygotujemy prezentację dla zarządu, oszacujemy koszty wyprawy, sporządzimy kalkulację przewidywanych zysków… Tylko nie podniecaj się jeszcze zbyt mocno. Sama nie wiem, co powiedzą na ten koncept, ale nie możemy nie spróbować.
Boże, tyle pieniędzy.
– A co jeśli projekt nie wypali? – pytam.
– To znaczy?
– Jeśli Janson nie zdobędzie szczytu? Albo zginie w górach?
A ja razem z nim – przemyka mi przez myśl, lecz szybko wyrzucam to z głowy.
– To opiszesz wszystko ze szczegółami. Liczy się fakt, że facet próbuje dokonać czegoś nadzwyczajnego, a ty przy tym będziesz. I nawet jeśli ten twój cały JJ porywa się z motyką na słońce i skończy zamarznięty na sopel lodu gdzieś w górskiej szczelinie, to będzie z tego niezły materiał. Bierz go i działaj. Umówię spotkanie z zarządem na przyszły tydzień, musimy ich przekonać, że to będzie bestseller.
0 Komentarze