Ludka Skrzydlewska "Sentymentalna bzdura" - ROZDZIAŁ DRUGI


2. Zaniepokojona

— Mamo… o co właściwie chodzi?
Próbowałam nie pokazać po sobie niepokoju. Zatrzymałam się na chodniku, nie przejmując się śniegiem padającym z nieba i coraz niższą temperaturą. Jakoś miałam wrażenie, że nie skupię się porządnie, jeśli równocześnie będę się ruszać.
— W sobotę Gracie wychodzi za mąż — usłyszałam w odpowiedzi, na co opadła mi szczęka.
Grace. Moja starsza siostra wychodzi za mąż. Za trzy dni. O czym słyszałam po raz pierwszy w życiu.
Co za bzdura.
— Mamo, co ty opowiadasz — prychnęłam, mając nadzieję, że to tylko jakiś głupi żart. — Sobota jest za trzy dni. Nikt normalny nie planuje ślubu w trzy dni. Chcecie mnie podstępem ściągnąć do domu czy jak?
— Oczywiście — odparła mama beztrosko. — Dlatego wcześniej nic ci nie mówiliśmy o ślubie Gracie. Wiedziałam, że jeśli dowiesz się za wcześnie, zdążysz wynaleźć jakąś wymówkę.
Świetnie. Moja rodzina i ich pomysły. Oni zdecydowanie nie byli normalni. I ja też nie mogłam wyrosnąć na normalną, wychowując się w takim domu.
— Dzięki, mamo, naprawdę — mruknęłam, znowu zmuszając nogi do ruchu, bo kiedy stałam w miejscu, było mi za zimno. — Macie o mnie świetne zdanie. Nawet nie wiedziałam, że Gracie się z kimś spotyka.
Z kim niby bierze ten ślub?
Mama roześmiała się z niedowierzaniem.
— Jak to z kim? Z Willem. Nic dziwnego, że o niczym nie wiesz, skoro w ogóle do nas nie zaglądasz.
Nie, tego już było dla mnie za dużo. Westchnęłam z zaskoczeniem i pchnęłam drzwi na klatkę schodową. Stanowczo musiałam znaleźć się w mieszkaniu, żeby kontynuować tę rozmowę. Od głównej ulicy musiałam przejść jeszcze tylko kawałek Hervey Park Road, żeby znaleźć się przy dwupiętrowej kamieniczce, gdzie wynajmowałam mieszkanie z Tonym. Mieszkaliśmy tam półtora roku i chociaż do pracy, do Cromwell’s, miałam czterdzieści minut jazdy metrem, nie przejmowałam się tym specjalnie. To był praktycznie jedyny moment w ciągu dnia, kiedy mogłam poczytać książkę, i zawsze korzystałam z tej sposobności, a czynsz był nieporównywalnie mniejszy niż w innych, bliższych centrum okolicach.
Na klatce schodowej było prawie tak samo zimno jak na zewnątrz. Przeskakiwałam po dwa stopnie, biegnąc na piętro i próbując skoncentrować się na rozmowie z matką. Musiałam wybrnąć tak, żeby uznali, że wcale nie muszą zapraszać mnie na weekend. Ciągle nie wierzyłam w ten ślub Grace.
— Mamo, to jakaś bzdura — prychnęłam, skręcając w korytarz prowadzący do naszego mieszkania. Oprócz niego na piętrze znajdowały się jeszcze dwa inne: w jednym mieszkał nieszkodliwy hodowca zioła, a w drugim starsze małżeństwo. Z sąsiadami nigdy nie mieliśmy problemów. — Gracie nie wzięła ślubu z Willem pięć lat temu, dlaczego miałaby brać go teraz? Skąd w ogóle taki pomysł? Nic z tego nie rozumiem.
Will był ukochanym Grace z czasów jej pierwszej pracy. Gdy w wieku osiemnastu lat wyjeżdżałam do Londynu, moja siostra, wówczas dwudziestojednoletnia, zastanawiała się właśnie, czy nie rzucić studiów ze względu na Emmę, którą urodziła kilka miesięcy wcześniej. To było właśnie dziecko Willa. Mimo to żadne z nich nawet nie zająknęło się wtedy o ślubie, uznając, że oboje są zbyt młodzi. Will miał już wtedy wprawdzie dwadzieścia trzy lata, ale najwyraźniej niespieszno mu było do stanu małżeńskiego.
I co, miałabym uwierzyć, że to nagle się zmieniło?
— Oj, przecież wiesz, jak to było — usłyszałam głos mamy, gdy grzebałam w torebce, szukając kluczy. Zanim zdążyłam je znaleźć, drzwi otworzyły się i Tony wpuścił mnie do środka. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. Jakimś cudem zawsze wiedział, kiedy stoję pod drzwiami, nadaremnie szukając kluczy. — Oboje byli młodzi i nie mogli się zdecydować. Ale już od jakiegoś czasu się spotykają, ostatnio nawet postanowili razem zamieszkać i doszli do wniosku, że najwyższy czas to zalegalizować. Też zresztą uważam, że Emma powinna mieć wreszcie pełną rodzinę. Gracie wystarczająco długo już zwodziła Willa. To co, przyjedziesz na weekend?
— Ale czemu w ten weekend? — jęknęłam, wolną ręką ściągając kurtkę. Tony wrócił do kuchni, gdzie najwyraźniej pichcił coś na obiad. Ciekawe, czy się załapię. — Nie można z tym było poczekać do wiosny, aż będzie ładniej? Cieplej? Zrobilibyśmy wesele na zewnątrz. A teraz… Dlaczego właśnie teraz, mamo?
— Z tego, co zrozumiałam, Gracie nie może już dłużej czekać — odparła mama z rozbawieniem. — Poza tym planują to od września.
Świetnie. I tylko mi nie raczyli o tym wspomnieć, chociaż rozmawiałam z Grace od tego czasu kilkakrotnie.
Zaraz potem dotarła do mnie wcześniejsza informacja mamy i z impetem usiadłam na kanapie w salonie. Cholera.
Zaraz, czy mama właśnie usiłowała dać mi do zrozumienia, że Grace znowu jest w ciąży?!
— Aha. Fajnie, że daliście mi znać — powtórzyłam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Tony rzucił mi zatroskane spojrzenie z części kuchennej. Wyczuwał, że coś się dzieje. Nie musiałam nawet używać żadnego zdenerwowanego tonu, on jakimś cudem i tak zawsze to wiedział.
Mama westchnęła.
— Gdybyś wiedziała wcześniej, zaraz wymyśliłabyś wyjazd na narty w Alpy albo coś równie głupiego.
— Nie jeżdżę na nartach, mamo. Nienawidzę śniegu. Powinnaś wiedzieć o tym od dwudziestu lat.
— To był tylko przykład — żachnęła się. — Ronnie, wiem, że dzwonię w ostatniej chwili, ale to ślub twojej jedynej siostry. Zabierz narzeczonego i przyjedź do nas na ten jeden weekend. Będziesz mogła, prawda?
Przygryzłam wargę, zastanawiając się usilnie, co zrobić.
— Ja tak — zdecydowałam w końcu. — Ale mój narzeczony…
Usłyszałam wybuch śmiechu od strony kuchni. Świetnie, a więc Tony podsłuchiwał. I chociaż doskonale znał bajeczkę o narzeczonym, jaką pół roku wcześniej wcisnęłam mojej rodzinie, nadal go to bawiło. Palant.
— Och, daj spokój — przerwała mi mama, zanim zdążyłam dokończyć coś o ważnej konferencji w Stanach Zjednoczonych albo w Australii, nie zdecydowałam jeszcze. — Na pewno wyrwie się na jeden weekend. Wiem, że jest bardzo zapracowany, ale to przecież ślub twojej siostry! Nie pokłóciliście się chyba, prawda?
— Nie, skąd, mamo — zaprzeczyłam. Nawet nie kłamałam. Jak niby mogłabym pokłócić się z narzeczonym, który nie istniał? — Po prostu jest bardzo zapracowany. Ale zobaczę, co da się zrobić, obiecuję.
— Ach, świetnie! — No tak, i mama uważała temat za załatwiony. — Przyjedźcie w piątek. Czekamy na was do południa!
— Do południa? Mamo, ale ja… — Zanim jednak zdążyłam dokończyć, mama przerwała połączenie, pewnie w nadziei, że nie oddzwonię, by przekazać resztę swoich wątpliwości. Przekonana, że wygrała tę potyczkę i załatwiła wszystko mimo moich protestów, zapewne odtańczyła właśnie mały taniec zwycięstwa.
Ze złością rzuciłam komórkę na stolik do kawy, ściągnęłam do reszty kurtkę, rozsiadłam się wygodnie na sofie i położyłam nogi w tenisówkach na blacie.
— Ron — usłyszałam dobiegający z kuchni głos Tony’ego. — Zdejmij nogi ze stołu.
Przewróciłam oczami. Skąd wie, skoro wcale mnie nie widzi? Z westchnieniem położyłam stopy na podłodze.
Nasze mieszkanie nie było duże. Wejście prowadziło prosto do salonu połączonego z kuchnią, gdzie najważniejszym meblem była stara, intensywnie użytkowana chabrowa sofa. Również reszta pokoju była utrzymana w tych kolorach, włącznie z jedną niebieską ścianą. Z salonu dwoje drzwi prowadziło do dwóch sypialni, mojej i Tony’ego, a trzecie, na przeciwnej ścianie, do łazienki. Całość była wyposażona w stare okna i stare grzejniki, zimą było tam chłodno i szalały przeciągi, ale mimo wszystko lubiłam to nasze mieszkanko w Walthamstow.
— Co tam słychać? — zagadnął mnie Tony, nadal nie odwracając się od kuchenki. — Twoja mama dzwoniła? Zamierza dołączyć do przyjęcia z herbatką z wymyślonym narzeczonym?
— Bardzo śmieszne — prychnęłam, po czym ciężko podniosłam się z kanapy i podeszłam do niego, a raczej do kuchni, żeby spenetrować wszystkie szafki. — Mamy jakiś alkohol? Czuję, że muszę się napić.
— Przecież ty nie pijesz — zdziwił się Tony. Wzruszyłam ramionami.
— W twoim towarzystwie się nie boję. Przypilnujesz mnie. — W końcu w jednej z szafek odnalazłam resztkę whisky. Wzięłam sobie szklaneczkę i nalałam szczodrze. W odpowiedzi na moje spojrzenie Tony pokręcił głową. — Słuchaj, w sobotę moja siostra bierze ślub. Potrzebny mi fałszywy narzeczony. Pojedziesz ze mną?
— O rany, nie dobijaj mnie. Wiesz, co by na to powiedział mój były?
— Myślałam, że dlatego z nim zerwałeś. — Marcus, były chłopak Tony’ego, był bardzo praworządnym policjantem i chociaż powodu ich zerwania nie dałoby się określić tak jednoznacznie, punktem zapalnym na pewno było ukrywanie przez mojego przyjaciela orientacji seksualnej przed rodzicami. Marcus nie znosił krętactwa. A szkoda, bo poza tym nawet go lubiłam.
— Nie, to on zerwał ze mną — zaprzeczył Tony, a potem zrobił przepraszającą minę. — A co do ślubu… Naprawdę bym chciał, przysięgam. — Akurat. Ani przez moment mu nie uwierzyłam, za dużo opowieści słyszał o mojej rodzinie. — Ale w sobotę mamy występ w Sheffield, przecież wiesz. Poważny koncert.
Jęknęłam. Oczywiście zapomniałam. Tony był gitarzystą i wokalistą w tym swoim rockowym zespole, którego nazwy nigdy nie mogłam spamiętać. Powoli stawali się coraz bardziej znani, ale nadal nie mogli sobie pozwolić na opuszczenie tak ważnego koncertu. Zwłaszcza Tony, który ten zespół założył od zera i pełnił w nim funkcję lidera. Musiał jechać.
Szkoda tylko, że był moim jedynym kandydatem na fałszywego narzeczonego.
Wzięłam spory łyk whisky, który wykrzywił mi twarz. Nigdy nie lubiłam alkoholu.
— No tak, jasne — mruknęłam. — Musisz jechać, pewnie. To dla was bardzo ważne.
— Czy stało się coś jeszcze, Ron?
Wzruszyłam ramionami, po czym podniosłam się na dłoniach i usiadłam na blacie kuchennej szafki. Potem znowu zaczęłam bawić się szklanką z alkoholem.
— Wywalili mnie dzisiaj z pracy — przyznałam niechętnie. Brew Tony’ego powędrowała nieco do góry.
— Z której?
— Z obydwu — pisnęłam. Zaraz potem wzięłam się w garść. — No dobrze, z korpo sama się zwolniłam. Wiesz doskonale, że tam nie pasowałam! — zawołałam, chcąc uprzedzić jego protesty. — Chodziłam tam tylko po to, żeby kraść papier toaletowy i jabłka z kuchni. I herbatę. No i załatwiłam sobie trzymiesięczną odprawę. — Zamilkłam na moment, zastanawiając się, czy po moich ostatnich słowach Buck aby na pewno będzie skłonny mi ją wypłacić. — Ale w pubie… Charlie Dunham to palant, nic na to nie poradzę. No dobrze, trochę mnie poniosło i chyba złamałam klientowi rękę. Ale sam się prosił, wyzywał mnie od idiotek! Był agresywny, wściekły, jak chwycił mnie za ramię, zareagowałam odruchowo. Nie mogłam… Nie mogłam się zatrzymać.
Zamilkłam, kiedy w końcu padło na mnie spojrzenie Tony’ego. Obiektywnie rzecz biorąc, mój współlokator był całkiem przystojny. Wysoki, szczupły, może nieco za szczupły, ciemnowłosy, o pociągłej twarzy z regularnymi rysami i ciemnymi oczami, przypominał mi trochę tego aktora z Dancing on the Edge i Stokera, był tylko młodszy — niedawno obchodziliśmy jego dwudzieste siódme urodziny. Tony nie wyglądał jak typowy członek zespołu rockowego — nie nosił kolczyków w uszach, nie miał tatuaży, nie nadużywał narkotyków ani alkoholu. Jego zainteresowania można było poznać jedynie po serii koszulek z nazwami zespołów będących dla niego legendami rocka.
No i miał jeszcze jedną, zasadniczą dla mnie zaletę.
Był gejem.
To naprawdę wszystko mi ułatwiało. Nigdy jakoś nie potrafiłam się zaprzyjaźnić z innymi kobietami, a przynajmniej odkąd trafiłam do Londynu. Z mężczyznami zaś był ten kłopot, że… Cóż, byli mężczyznami. Tylko przy Tonym czułam się bezpiecznie. W rzeczywistości więc smutna prawda wyglądała nieco inaczej — ja nie potrafiłam zbliżyć się do nikogo poza Tonym.
— Wszystko w porządku? — Dłoń Tony’ego delikatnie musnęła moje ramię. On jako jedyny mnie rozumiał, bo jako jedyny wiedział o mnie wszystko. To wynikało między innymi z tego, jak się poznaliśmy. A także z tego, że mieliśmy ze sobą trochę wspólnego. — Ron, czy ty nigdy nie znajdziesz pracy na stałe?
— Co to znaczy „na stałe”? Ile to jest „na stałe”? — zapytałam z niezadowoleniem. — Kiedy uznasz, że mam pracę na stałe, Tony? Jak przepracuję w jednym miejscu rok? Dwa? Pięć lat? Jak zaplanuję w niej przyszłość? Bo jeśli tak, to to się chyba nigdy nie zdarzy. Nie widzę takiej opcji, bo nie pracowałam jeszcze w miejscu, które nie byłoby dla mnie piekłem na ziemi.
— Chyba troszkę przesadzasz — żachnął się.
— I jeszcze ten cholerny ślub Grace! — dodałam, coraz bardziej zdenerwowana. — Wiesz, za kogo wychodzi moja siostra? Po sześciu latach postanowiła wreszcie wyjść za Willa. Wiesz, co to oznacza?
— Że na ślubie będzie też Carter. Cholera. — Ponure spojrzenie Tony’ego powiedziało mi, że wziął mnie na poważnie. — I teraz ci o tym mówią?
— Tak, na trzy dni przed ślubem, który planują nie wiadomo jak długo — prychnęłam. — Moja matka ubzdurała sobie, że gdybym miała więcej czasu do namysłu, znalazłabym jakąś wymówkę, żeby nie jechać. Ale wiesz co? W zasadzie to ma rację. Tak bym zrobiła. I gdzie ja jej teraz w ciągu trzech dni wynajdę narzeczonego?!
— Dlaczego w ogóle wymyśliłaś tę bajeczkę z narzeczonym?
— Naprawdę mnie o to pytasz? A dlaczego ty wmówiłeś swojej rodzinie, że jestem twoją dziewczyną, co?
Tony zaśmiał się i odwrócił na chwilę, żeby pomieszać coś w garnku stojącym na włączonej kuchence.
— Ja akurat byłem usprawiedliwiony — odpowiedział po chwili. — Doskonale wiesz, że tata i moja macocha nie mają pojęcia, że wolę facetów. Mój brat pewnie też nie, chociaż z nim to nigdy nie wiadomo. To byłby dla nich ciężki szok, gdybym im teraz powiedział. Ale ty? Dlaczego, Ron?
— No więc ty z kolei wiesz doskonale, kogo moja matka widziałaby w roli mojego męża — wytknęłam mu w odpowiedzi nieco kąśliwie. — Jestem pewna, że zaprasza mnie z narzeczonym tylko po to, żeby porównać go do cudownego Cartera i wylistować niedoskonałości tego pierwszego. Prędzej zdechnę, niż tknę Cartera choćby kijem od szczotki.
— Ale nie potrzebujesz chyba ochroniarza? — Tony posłał mi krzywe spojrzenie. Pokręciłam głową.
— Nie, nie sądzę, żeby w ogóle była taka konieczność. Poza tym po coś uczyłam się pięć lat tej krav magi. Ale byłoby mi zwyczajnie raźniej, gdybyś pojechał ze mną.
— Zawsze możesz powiedzieć, że twój narzeczony musiał awaryjnie jechać ratować lasy deszczowe w Brazylii.
— Albo że leży w szpitalu, bo miał wypadek, i w jego wyniku stracił pamięć — dopowiedziałam zjadliwie. — Zaraz to zrobię, tylko muszę zadzwonić szybko, zanim zorientuję się, jaki to beznadziejny pomysł.
Tony znowu się zaśmiał, ostatni raz pomieszał zawartość garnka i wyłączył gaz, po czym zabrał mi szklankę z whisky i upił łyk. Szło mu to zdecydowanie lepiej niż mnie, nawet się nie skrzywił. Profesjonalista, tfu.
— Dlaczego właściwie to twoja mama dzwoniła w sprawie tego ślubu? — zapytał po chwili, gdy już się namyślił. — Dlaczego nie Grace?
To było dobre pytanie. Ale miałam na nie równie dobrą odpowiedź.
— Poszczuła mnie matką. — Westchnęłam. — To takie typowe dla mojej siostry. Uważa, że sama niczego ze mną nie ugra, więc każe dzwonić matce. Zaraz zadzwonię do Grace i powiem jej, co o tym wszystkim sądzę.
To nawet był niezły plan. Zwłaszcza że dawał mi sposobność na odsunięcie w czasie myśli o braku narzeczonego.
Może powinnam wynająć jakiegoś aktora, przemknęło mi przez głowę, gdy czekałam na połączenie. Tony poszedł na chwilę do swojego pokoju i bardzo dobrze, bo nie chciałam, żeby słyszał, jak wydzieram się na siostrę.
Zaraz potem doszłam jednak do wniosku, że aktor odpada. Nawet gdybym znała odpowiedniego, żadnego nie odważyłabym się zabrać na weekend. Jasne, wynajęty aktor wiedziałby, gdzie znajduje się granica i czego nie robić, jeśli nie chce dostać kopa w tyłek. Z drugiej strony, obecność mojego narzeczonego narzucała choćby minimalny kontakt fizyczny, a z tym było u mnie słabo.
I co teraz?
Grace oczywiście nie odbierała telefonu. Tchórz.
To było takie w jej stylu. Postraszyć mnie matką, a potem samej nie chcieć ze mną rozmawiać. Przecież wiedziała, że usłyszy ode mnie wymówki. Moja cholerna, świętoszkowata siostra z nieślubnym bachorem.
Odłożyłam komórkę w tym samym momencie, gdy Tony wyszedł z sypialni. Zauważyłam, że też właśnie kończył rozmawiać.
Albo nie „też”, przecież ja w końcu z nikim nie rozmawiałam.
— Dobra. To czekam. — Uśmiechnął się chytrze, gdy zakończył połączenie, i spojrzał na mnie pytająco. — I co powiedziała Grace?
Wzruszyłam ramionami.
— Moja siostra ma mnie chyba zapisaną w telefonie jako „Niebezpieczeństwo, nie odbierać” — mruknęłam. — Mogłabym zadzwonić na stacjonarny, ale mi się nie chce. Poza tym rodzice mają identyfikację numerów.
— Nie przejmuj się tak bardzo — zaśmiał się; wyglądało na to, że mimo wszystko Tony jest w dobrym humorze. — Zrobiłem obiad, zjedzmy coś, a potem pomyślimy, co dalej. Moim zdaniem powinnaś jechać na ten ślub, Ron. Ile to już, pięć lat? Pięć lat temu wyjechałaś z Brockenhurst i nie oglądałaś się za siebie. Nie możesz wiecznie uciekać, przecież wiesz.
— Tak, ale… — Zawahałam się. — Wcale mi się nie podoba, że nie mam czasu się do tego przygotować. Przyzwyczaić do myśli, że tam wrócę.
— Opowiedz mi coś. — Dłonie Tony’ego spoczęły na blacie po obydwu stronach moich nóg; chociaż pochylił się w moją stronę i praktycznie zamknął mnie w uścisku, nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. To w końcu był Tony. Jedyny facet poza Jacobem, któremu ufałam. — Przecież mówiłaś, że tam jest ładnie. I że lubiłaś dom rodzinny. I że twój tata jest całkiem sympatyczny.
Roześmiałam się z odrobiną zażenowania. Opowiadałam mu o tym już kiedyś, po prostu nigdy te słowa nie przychodziły mi łatwo. Tony o tym wiedział.
— Tak, mój tata jest w porządku — przyznałam. — Tylko… Tylko on rzadko się odzywa. Jest kompletnie zdominowany przez mamę i moją siostrę. Kiedy byłam mała, zawsze zabierał mnie na spacery i uczył rozpoznawać różne rodzaje drzew. Był cichy, spokojny, nie to, co mama i Grace. Nasz dom jest stary, mieszkałam w nim od urodzenia. Stoi przy Armstrong Road, wąskiej uliczce z dużą ilością zieleni. No i jest jeszcze Jake.
Jake. Jacob. Mój starszy brat, który z wyglądu tak bardzo przypominał tatę. Nie był szalenie przystojny, tylko taki… miły dla oka. Godny zaufania. Ktoś inny powiedziałby, że nudny, ale ja tak nie uważałam. Zawsze mogłam liczyć na starszego brata.
Prawie zawsze.
— Nie było go na chrzcinach Emmy? — dopowiedział Tony. Potrząsnęłam głową.
— To był dla niego trudny okres. Dopiero zaczynał pracę w szpitalu, nie mógł się wyrwać, bo dawali mu wszystkie możliwe dyżury. Jake mieszka i pracuje w Salisbury. Chyba jeszcze bardziej niż ja chciał się wyrwać z domu.
— Nic mu nie powiedziałaś? — domyślił się. Tony był naprawdę bystry.
— Nie — potwierdziłam z westchnieniem. — Wtedy nie było jak, a potem… Potem to już nie miało znaczenia.
— Myślę, że twój brat by się z tym nie zgodził.
— A ja myślę, że sama mam prawo o tym decydować — odparłam nieco ostrzej, niż zamierzałam. — To naprawdę nie ma sensu, Tony. Jake jest chirurgiem. Nie chcę, żeby złamał sobie rękę i karierę za coś, co stało się tak dawno temu, że już prawie nie pamiętam.
Kłamałam. Nic nowego, robiłam tak od dawna.
— Jasne — mruknął Tony, który ani przez moment mi nie uwierzył. — Myślisz, że tak by się zachował?
— Na pewno. — Znałam mojego brata wystarczająco dobrze. Zawsze bardzo się o mnie troszczył. — Tony, sama już nie wiem, co robić. Jestem taka… zdezorientowana. Dlaczego mama nie mogła zadzwonić wcześniej i powiedzieć mi o tym głupim ślubie? Przygotowałabym się psychicznie. I Grace… Po sześciu latach chce wyjść za Willa? Wiesz, podejrzewam, że ona znowu jest w ciąży.
— Serio?! — zaśmiał się. — Słuchaj, nie potępiaj swojej siostry. Przecież wiesz, że ona zawsze go kochała. I ciebie też kocha, dlatego chce cię zobaczyć na swoim ślubie. A co z Emmą? Jesteś jej matką chrzestną, a nie widziałaś jej od chrzcin. Przecież ona w ogóle cię nie zna. Myślisz, że Grace nie chciałaby tego zmienić? To trochę nie w porządku, że nie dajesz jej szansy. Ona naprawdę nie jest złą osobą, Ron.
Wiedzieliśmy o tym oboje doskonale. Ale oboje też wiedzieliśmy, w czym zawiniła moja siostra. Razem z mamą i tatą, razem z Willem, razem ze wszystkimi, którzy uznali, że byłam tylko głupią, histeryzującą nastolatką.
Nie byłam.
— Co ja mam teraz zrobić? — zapytałam nieco żałośnie. — Nie chcę tam jechać sama. Jasne, na pewno nie stanie się nic złego. Jasne, znam krav magę i umiem się sama obronić. Jasne, to tylko moja rodzina i ich przyjaciele. Jasne, jestem samodzielną, niezależną kobietą, która nie potrzebuje ochroniarza. Ale nie chcę, rozumiesz? Potrzebuję tam kogoś, kto mnie zrozumie, wesprze i pomoże, gdybym się rozkleiła. A na pewno się rozkleję, znam się. Mam tylko ciebie, Tony, nikt inny nie wchodzi w grę. Że też musisz akurat teraz grać ten cholerny koncert… — Powiedz jedno słowo, a z tego zrezygnuję. — Uśmiechnął się tak ciepło, jak tylko on potrafił. Prawie się zakrztusiłam na te słowa.
— Nie, głupku, nie ma mowy! Ten koncert to dla was wielka szansa. Tak sobie tylko ględzę, jaki to ten świat jest niesprawiedliwy. Zawsze mi robi na przekór. Nawet nie mam samochodu, żeby tam pojechać! I nie mogę się zdradzić przed matką, bo jak znam życie, gdybym tylko jej powiedziała, natychmiast wysłałaby po mnie Cartera. Sto mil w jednym samochodzie z Carterem, rozumiesz to? To jakiś koszmar.
— Pożyczę ci auto, jeśli chcesz. — Zrobiłam wielkie oczy, kiedy to usłyszałam. Tony miałby się rozstać ze swoim porsche? Nikomu nawet nie dawał go poprowadzić! — No już, nie patrz tak na mnie, to tylko samochód. Ale mam inny pomysł. I błagam, wysłuchaj mnie do końca, zanim zaczniesz protestować, dobrze?
Te słowa oczywiście sprawiły, że już miałam ochotę protestować.
Wpatrzyłam się w Tony’ego podejrzliwie.
— Co ty znowu kombinujesz?
Zanim zdążył coś odpowiedzieć, trzasnęły drzwi wyjściowe. Siedziałam na blacie tyłem do salonu, w takim miejscu, że nawet odwrócenie głowy niewiele dawało, tak że w pierwszym momencie nie wiedziałam, co się dzieje. Dopiero potem napotkałam przepraszające spojrzenie Tony’ego. Coraz mniej mi się to podobało i coraz mniej z tego rozumiałam.
— Zadzwoniłem do mojego brata — przyznał w końcu.
Po raz drugi tego dnia opadła mi szczęka. Tony przecież by mi tego nie zrobił, prawda?
Zaraz potem jednak za moimi plecami rozległ się obcy, męski, głęboki głos, który ostatecznie wyprowadził mnie z równowagi.
— Już jestem, Tony! Gdzie ta dziewica w opałach?


Powieść zostanie wydana przez:
 Editio
Zapraszam do przedsprzedaży na Empik.com.

0 Komentarze