Meg Adams "Gangsterskie porachunki" - ROZDZIAŁ DRUGI


PODWÓJNE UDERZENIE

Joanna


Obudziłam się zlana potem. Śniłam oczywiście o przystojnym gliniarzu i cóż, nie były to grzeczne sny. Miałam ochotę na cały dzień zakopać się w łóżku, by poddać się tym fantazjom, ale – wkładając w to dużo wysiłku – zwlekłam się z mięciutkiego materaca, ogarnęłam w mniej niż piętnaście minut i pojechałam, tym razem bez wpadek, do pracy.

Położony w centrum Katowic biurowiec jeszcze świecił pustkami. Nim przekroczyłam próg, przyjrzałam się uważnie metalowo-szklanej bryle, która wciąż robiła na mnie wrażenie. Nigdy nie marzyłam o posadzie w ogromnej korporacji, wolałam raczej coś spokojnego, więc po niespełna szesnastu miesiącach nadal trzymałam się na uboczu. Wykonywałam swoje obowiązki najlepiej, jak potrafiłam, ale nie integrowałam się z pozostałymi pracownikami. Co prawda, idąc pomiędzy kolejnymi boksami, witałam się uprzejmie z różnymi osobami – nawet wymieniłam parę zdawkowych zdań z Elizą, która była rekrutowana w tym samym czasie co ja – jednak z nikim nie utrzymywałam bliższego kontaktu. Byłam typem samotnika.

Z ulgą weszłam do jednego z niewielu wydzielonych biur i zamknęłam za sobą drzwi. Jako asystentka prezesa miałam ten luksus, że nie musiałam siedzieć w open space, co byłoby dla mnie prawdziwą katorgą.

 Nie zdążyłam jeszcze wrzucić torebki do szafy, kiedy usłyszałam znajomy dźwięk oznajmiający nadejście SMS-a od szefa. Wiedziałam już, że nie będzie go dziś w pracy, bo pisał do mnie wyłącznie w takich wypadkach. Zerknęłam na wiadomość jedynie dla formalności.

Tym razem też się nie pomyliłam.


Szef: Poprzekładaj wszystkie dzisiejsze spotkania.


Cały Kleberg. 

„Dziękuję” nie przechodziło mu przez gardło, za to on chętnie wchodził w gardła stażystek.

Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam na panoramę miasta. Spowity poranną mgłą Spodek wyglądał obłędnie, jakby rzeczywiście unosił się gdzieś w kosmosie. Uchyliłam okno, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, lecz zamiast tego do środka wdarł się gryzący smród spalin oraz smogu. Westchnęłam. To by było na tyle, jeśli chodzi o przewietrzenie gabinetu.

Usiadłam w obrotowym fotelu, włączyłam komputer, oparłam łokcie na biurku i czekałam. Gdy przez następne kilka minut system nie wystartował, uderzyłam w klawisze, a potem pociągnęłam za kabel i wyjęłam wtyczkę z gniazdka. Czasami pomagało. Niestety nie tym razem. Po ponownym podłączeniu wszystkiego urządzenie nadal nie ruszyło. 

Pomasowałam kark, wściekła, że nie mogę szybko ogarnąć najważniejszych spraw, przez co będę musiała siedzieć w pracy do późna. Po tym, jak parę razy zaklęłam siarczyście pod nosem, złorzecząc na złośliwość rzeczy martwych, poczłapałam do pokoju informatyków. Drzwi były uchylone, więc stanęłam na progu z wydętymi usteczkami. To zawsze odnosiło skutek. 

– Chłopcy, komputer mi się popsuł. – Zrobiłam smutną minkę, aby jeszcze bardziej zmobilizować ich do działania. 

Jeden z nich – chyba Grzesiek – wstał z głośnym westchnieniem. Przecisnął się obok mnie w drzwiach, ocierając o mnie swoim brzuchem, po czym powędrował do mojego biura. Drugi z informatyków, Jakub, ten przystojniejszy i całkiem apetyczny, zwrócił się w moją stronę.

– Jak tam, szef daje ci popalić? – Mrugnął porozumiewawczo z szerokim uśmiechem.

– Czasem. – Poruszyłam głową na boki, a potem podeszłam do okna, by zerknąć na biegnącą przy biurowcu ulicę. 

Jakub, który pracował w firmie dłużej ode mnie, już na początku ostrzegał mnie przed Klebergiem, za co byłam mu wdzięczna. Po ponad roku pracy z trollem doskonale wiedziałam, czego mogę się po nim spodziewać. Zaobserwowałam także, że za żadne skarby nie można mu ulegać, bo było to równoznaczne z wypowiedzeniem. Podobno byłam najdłużej pracującą asystentką wielkiego prezesa WorkForYou. Kleberg zabierał mnie w delegacje, a jego żona chyba zdawała sobie sprawę, że mnie nie zaliczył, bo tolerowała moją obecność. 

– Podobno byłaś wczoraj na komisariacie, cała firma aż huczy. – Spojrzał na mnie badawczo. – Co przeskrobałaś? 

Machnęłam tylko ręką i rozmarzyłam się na myśl o przystojnym policjancie. Ten facet miał w sobie coś, co sprawiało, że nie potrafiłam tak po prostu wyrzucić go z głowy. Musiałam zrobić bardzo głupią minę, ponieważ po chwili zauważyłam, że Kuba przypatruje mi się z konsternacją. 

– Przepraszam, ja… – dukałam zmieszana.

– Słuchaj, Aśka, fajna z ciebie dziewczyna, ale wiesz, że ja wolę facetów, prawda?

– Co? – Nagle oprzytomniałam, cofnęłam się w stronę biurka mężczyzny i oparłam o nie tyłkiem, przez co stojąca na skraju szklanka spadła wprost na plątaninę kabli oraz kilka gniazdek. Nawet mnie nie zdziwiło, że była pełna. 

Po paru sekundach trzasków, iskrzenia i kurwowania Jakuba w firmie zrobiło się niesamowicie cicho. Padło zasilanie. W całym pieprzonym budynku.

– O cholera! – zaklęłam, zakrywając twarz dłońmi. – Kleberg mnie zabije.

– Nic się nie martw, damy sobie radę. – Kuba poklepał mnie po ramieniu, po czym pokazał głową, żebym wracała do siebie. – Tylko już nic nie popsuj, okej? – Posłusznie wyszłam z pokoju i powędrowałam do swojego gabinetu, na nikogo nie spoglądając. Moje policzki płonęły, a rumieniec pokrywał już nie tylko je, ale też cały dekolt i ramiona. Pod koniec drogi prawie biegłam. 

Zaraz po otworzeniu drzwi stanęłam jak wryta, ponieważ o moje biurko opierała się żona Kleberga. Jakbym miała mało kłopotów. W czarnej, sięgającej tuż za kolano ołówkowej sukience, wysokich szpilkach w tym samym kolorze i z upiętymi w elegancki kok blond włosami wyglądała perfekcyjnie. Czyli zupełnie inaczej niż ja. Nigdy wcześniej tutaj nie przychodziła, gdy szefa nie było w firmie; praktycznie w ogóle się tu nie pojawiała. Podobno przez większość czasu przebywała w Warszawie i za granicą, poszukując perełek do swojej galerii sztuki. 

– Dzień dobry, pani męża dzisiaj nie ma – wydusiłam z siebie pod naporem przeszywającego spojrzenia. 

Kobieta się wyprostowała, a potem przeszła przez pokój i przystanęła przy oknie z założonymi na piersi rękami. Krwistoczerwone paznokcie kontrastowały z alabastrowymi, smukłymi ramionami. 

– Wiem, nie przyszłam do niego. Musimy porozmawiać – odparła, już na mnie nie spoglądając. Jej głos był chłodny i nieprzyjemny, jakby podszyty nieczystymi intencjami. 

Uniosłam brwi. Nigdy wcześniej nie zamieniłyśmy więcej niż kilku zdań. Nawet gdy Kleberg wysłał mnie do niej z jakimiś papierami, nie zostałam zaszczycona rozmową. Z tego, co pamiętałam, nie usłyszałam chociażby „dziękuję”. Chyba oboje byli siebie warci. 

Andrea Kleberg, wciąż ze skrzyżowanymi rękami, odwróciła się w moją stronę i wpatrywała we mnie z wyższością. Przypominała cholerną Królową Lodu.

– W takim razie w czym mogę pomóc? Zaproponowałabym pani kawę, ale właśnie padło nam zasilanie, więc może napije się pani wody?

– Dziękuję, nie mam czasu. 

Uśmiechnęłam się blado, nadal nie mając pojęcia, o co może jej chodzić. 

– Może pani chociaż usiądzie? – Wskazałam krzesła przy stoliku kawowym. 

– Potrzebuję kilku informacji. – Podeszła bliżej i stanęła tuż przede mną, nie zwracając uwagi na moją propozycję. Była sporo wyższa, więc musiałam zadrzeć głowę. Jej oczy lśniły dziwnym blaskiem – może to złość, a może coś innego, niezależnie jednak od tego, poczułam, że po moim kręgosłupie spływa strużka zimnego potu. 

– Oczywiście. Jeśli tylko będę mogła pomóc. 

– Mój mąż nie może się o tym dowiedzieć. Chcę… zrobić mu niespodziankę. 

Zerknęłam na nią podejrzliwie. 

– Masz zdziwienie wymalowane na twarzy, dziecino. – Roześmiana podążyła sprężystym krokiem do gabinetu Kleberga. Pobiegłam za nią, wyrzucając sobie, że można ze mnie czytać jak z otwartej księgi. – Już mówię, o co mi chodzi. – Zwróciła się w moją stronę tak nagle, że prawie wpadłam na jej piersi, które znalazły się tuż przed moimi oczami. 

– Przepraszam – wymamrotałam. 

W odpowiedzi usłyszałam jedynie cichy pomruk przypominający bardziej zgrzytanie zębami. Kobieta z impetem nacisnęła klamkę i wtargnęła do pomieszczenia, jakby to było jej biuro. 

– Nie wiem, czy powinnyśmy tu wchodzić pod nieobecność pani męża. 

Andrea zgromiła mnie wzrokiem. 

– Chyba nie zdajesz sobie sprawy, że to ja posiadam większość udziałów. 

Pokręciłam powoli głową, po czym na moment przymknęłam powieki. 

Matko jedyna! To napięcie staje się nie do zniesienia. 

Miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz, że nigdy nie spałam z Klebergiem i niech wreszcie powie, czego chce, bo jej zachowanie przyprawia mnie o ciarki.

– Byliście ostatnio w delegacji. Z tego, co pamiętam, w Pradze. – Zaczęła rozglądać się po gabinecie, jakby czegoś szukała. 

– Tak, ale ja nie… – Już zamierzałam oznajmić tej przerażającej kobiecie, że nie pozwoliłam się nawet tknąć, kiedy złapała mnie za podbródek. 

– Ładna jesteś. Dobrze reprezentujesz firmę. – Pokręciła moją głową w prawo i w lewo. – Poszliście tam na wystawę. 

Przytaknęłam. 

Andrea puściła mnie i wzięła do ręki stojące na biurku Kleberga zdjęcie w srebrnej ramce. Wyglądali na nim na beztroskich i szczęśliwych. 

– Podobno mój mąż zachwycił się tam obrazami jakiegoś nieznanego malarza. Chciałam kupić te obrazy, ale potrzebuję nazwiska. A nie chcę go o to pytać, bo nie byłoby niespodzianki. 

Wypuściłam w końcu zgromadzone w płucach powietrze. Chyba w życiu nie czułam większej ulgi. Chodziło tylko o durne nazwisko. 

– Oczywiście, zaraz pani podam. Znając państwa upodobania do sztuki, zapisałam wszystko w swoich notatkach

– Tak właśnie myślałam.

Udałam się do mojego gabinetu, gdzie zaczęłam przeglądać swój kalendarz; trwało to kilka minut, ale wreszcie znalazłam to, czego szukałam. Wróciłam do pokoju szefa i podałam żonie Kleberga informację, o którą prosiła. 

Andrea, o dziwo, podziękowała, a następnie ruszyła do wyjścia. 

– Aha, jeszcze jedno. Podobno byłaś wczoraj na policji. Stało się coś?

– Nie, mandat za złe parkowanie – odparłam, zdając sobie sprawę, że Klebergowi powiedziałam zgoła co innego. Trudno, mleko się już rozlało.

– Na pewno? – Blondynka zerknęła z ukosa; zapewne mężulek powtórzył jej moje słowa. 

– Tak, nawet mogę pokazać blankiet na wpłatę. 

– Nie, nie trzeba. Cieszę się, że to nic poważnego. – Wygięła usta w nieszczerym grymasie, który miał udawać uśmiech, po czym zniknęła na korytarzu.

Oparłam się o biurko, oddychając głęboko i masując skronie.

Co to, do cholery, było?

Mój wzrok przykuł leżący niedaleko świstek. Podeszłam, podniosłam go, później zerknęłam na szafę z dokumentami; drzwi były uchylone. Otworzyłam je szerzej, natychmiast zauważając, że Andrea musiała coś zabrać, bo w szeregu równo ułożonych teczek zrobiła się luka. 

Uniosłam papier, który zgarnęłam z podłogi, i spojrzałam na trzy zapisane odręcznie nazwiska z dopiskiem: „Monachium”. Żadne z nich nic mi nie mówiło, więc wsunęłam karteczkę z powrotem do szafy i ruszyłam do swojego gabinetu z nadzieją, że mi się za to wszystko nie oberwie.



0 Komentarze