Belle Aurora "Lev" - ROZDZIAŁ DRUGI


Rozdział II

Lev

Stałem w drzwiach, przyglądając się bratu, który mówił do mężczyzny trzęsącego się na krześle za masywnym biurkiem. Na pierwszy rzut oka poznałem, że brat jest zły. Jego dobrze mi znane, znudzone spojrzenie, wystarczyło za wszelkie wyjaśnienia. Nie podnosił głosu. Nigdy tego nie robił. To nie było w stylu Sashy. 
– Ile już się przyjaźnimy, Paolo? – zapytał nieśpiesznym, lecz stanowczym tonem.
Mężczyzna nie odpowiedział. Nie było sensu tego robić. Sasha nie miał przyjaciół. Co najwyżej tolerował niektórych ludzi.
Brat na mnie zerknął, jego jasnobrązowe oczy miały twardy wyraz.
– Lev, ile już przyjaźnimy się z Paolem?
Szybko policzyłem w myślach. 
– Trzy lata, dwa miesiące i cztery dni – odparłem natychmiast.
– Trzy lata – powtórzył Sasha, po czym wstał z miejsca. – Dwa miesiące. – Obszedł biurko i usiadł naprzeciwko niskiego, krępego człowieka. – I cztery dni. – Wtedy spojrzał na niego złowrogo, zniżając głos do szeptu: – To bardzo długo, Paolo. – Następnie urządził przedstawienie z odpinaniem spinek do mankietów i podwijaniem rękawów. – Więc gdy słyszę, że przyjaciele mnie opuszczają, żeby pracować dla Laredo, zaczynam się zastanawiać, czy są prawdziwymi przyjaciółmi. 
Paolo pobladł jak ściana, ale wyprostował się i powiedział:
– Kto ci tak nagadał? – Chciał zabrzmieć szyderczo, jednak wypadł chrapliwie. – To brednie, Sash. Mówiłem ci, że robię sobie wolne. Mojej Verze nie podobało się, że haruję tyle godzin. Ciągle ględziła, że spędzam za mało czasu w domu. Że przegapię dorastanie dzieci i cały ten szajs. – Wymusił uśmiech. – Wiesz, jak mówią: małżonka rada, życie jak ballada.
Sasha zamknął oczy, przeczesał włosy ozdobioną grubymi, srebrnymi pierścieniami dłonią, później westchnął. Drgnął mu policzek.
– Nie lubię kłamców, Paolo. Wiesz o tym. Widziałeś, jak kończą kłamcy. – Zacisnął powieki, przekrzywił głowę na prawe, potem na lewe ramię. Szykował się do finału. – Dlaczego mnie okłamujesz?
I wtedy mężczyzna zrobił coś głupiego: skłamał ponownie.
– Nie pracuję dla Laredo. Przysięgam na Boga.
Facet był idiotą. Sashy się nie okłamuje. Żadnego z Leokovów się nie okłamuje. 
Brat szybko otworzył oczy, wziął głęboki oddech i rzucił:
– Rano odbyło się spotkanie w Pocałunku Afrodyty. – Paolo pobladł niczym trup, ale mój brat nie przerywał. – Prawdę powiedziawszy, było nawet zabawnie. – Mina Sashy zdradzała, że w całej sytuacji wcale nie było niczego zabawnego. – Laredo powiedział chłopakom, że muszę lepiej traktować swoich ludzi, bo jak nie, to pójdą w twoje ślady. Dodał, że każdego powita z szeroko otwartymi ramionami.
Tym razem mężczyzna zrobił się krwistoczerwony i krzyknął:
– No… Pieprzył bzdury!
– Zawstydzasz mnie – skwitował jego wybuch spokojnym szeptem Sasha.
Gdy do Paola dotarło, że to już koniec, wstał. Było po wszystkim. Dał się przyłapać.
– Sash, nie chciałem tego. Sam mnie zmusiłeś. Nie mogę dłużej tak harować. Za dużo, kurwa, wymagasz – błagał chrapliwym głosem o zrozumienie. – W zeszłym miesiącu miałem jebany zawał! Prawie zszedłem. Ta robota mnie wykańcza!
Sasha pokiwał głową z zadumą. W pomieszczeniu panowała niemal idealna, gęsta cisza, przerywana jedynie charkliwym sapaniem Paola. W końcu brat wstał i, ku totalnemu osłupieniu mężczyzny, wyciągnął rękę.
– Powodzenia.
Paolo wiedział, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, złapał więc dłoń Sashy i ochoczo nią potrząsnął.
– Przykro mi, Sash. Naprawdę.
Sasha odwzajemnił uścisk, a następnie puścił rękę gościa.
– Mnie też – dodał. – Będziemy za tobą tęsknili. – Przeszedł za swoje biurko. – Mam kilka spraw do dokończenia. Zejdź do baru, napijemy się, zanim wyjdziesz.
Paolo ewidentnie nie wierzył własnym uszom albo własnemu szczęściu.
– Nie chcę żadnych kłopotów…
– Nalegam – przerwał mu ostro Sasha.
Wtedy Paolo się uśmiechnął. Idiota.
– Okej, będę na dole.
Odwrócił się i chciał wyjść, ale zastawiłem mu drogę, nie spuszczając go z oka. Mężczyzna zadarł głowę, by na mnie spojrzeć. Wydawał się przestraszony.
Ludzie mnie nie lubią.
Nie winię ich za to.
Staliśmy tak przez moment, dopóki Sasha ponownie się odezwał, tym razem łagodniej:
– Przepuść go, Lev.
Usłyszałem brata, ale nie chciałem go posłuchać. Nie lubiłem Paola.
Minęła kolejna chwila.
– Lev, przesuń się – powtórzył.
Zrobiłem krok w bok i przepuściłem idiotę. Gdy tylko wyszedł, zamknąłem za nim drzwi i stwierdziłem rzecz oczywistą:
– To słabe ogniwo.
– Wiem – odparł Sasha, siadając z ciężkim westchnieniem. Podniósł słuchawkę i po chwili powiedział: – Jesteś potrzebny. – Odłożył ją, nic nie dodając.
Czekaliśmy w milczeniu, a gdy rozległo się pukanie, otworzyłem wysokiemu, chudemu mężczyźnie. Miał na sobie dżinsy, tenisówki i niebieską polówkę z krótkim rękawem. Nosił okulary, nażelowane blond włosy zaczesał do tyłu. Wyglądał elegancko, ale nic nie potrafiło zamaskować dziobów po ospie na jego twarzy.
– Co jest?
Sasha skinął głową na drzwi, więc zamknąłem je na klucz. Nowo przybyły uśmiechnął się figlarnie.
– Powinienem się obawiać? Czuję się jak u dyrektora na dywaniku.
Brat przetarł twarz dłonią, delikatnie ściskając nasadę nosa.
– Potrafisz wywołać zawał?
Mężczyzna oparł się o ścianę i jęknął teatralnie.
– Noż, cholera. A miałem taki miły dzień.
– Pox, da się to zrobić? – zapytał Sasha, wbijając w niego wzrok.
– Owszem, da się. – Pox wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Właściwe dobranie dawki może nieco zająć. Muszę zdobyć troszkę tamtego, troszkę owego. Większość tego gówna jest nielegalna albo trudno dostępna. Na kiedy ci to potrzebne?
– Za kwadrans. Najpóźniej.
Pox wyprostował się niczym struna i parsknął.
– Pojebało cię. – Pokręcił głową, tym razem już na poważnie. – Nie ma szans. Nie da się.
– Znam gościa, który handluje farmaceutykami – włączyłem się do rozmowy. – Tanio nie wyjdzie, ale zdobędzie wszystko, czego ci trzeba. Z dostawą do domu – dodałem.
Pox powoli obrócił się w moją stronę, zamrugał, po czym ponownie spojrzał na Sashę.
– Przerażające z was skurwysyny – stwierdził z podziwem.
Podałem mu numer telefonu i słuchałem, jak przeklina absurdalne ceny dyktowane za niezbędny mu towar.
Dziesięć minut później zjawił się chłopak z dostawą. Mikstura została uwarzona, rozpuszczona i niezauważenie dolana do six shootera  Paola. 
Najpierw, kiedy Paolo się zakrztusił i lekko otrzepał, Pox parsknął śmiechem, a Sasha uśmiechnął się jak lis i zawołał jedną z dziewczyn. Natomiast potem, gdy – w samym środku lap dance’u –nasz gość dostał zawału, w klubie wybuchnął dziki chaos. W oczekiwaniu na karetkę Sasha robił mu masaż serca. Świadkowie zapewnili policję, że uczynił, co w jego mocy, żeby ratować klienta.
Niestety ten nie przeżył.

Powieść wydana przez:

0 Komentarze